moje dzieci, nadzieja rodziców, przyszły kwiat inteligencji, śmietanka i elita kulturalna kraju, przekomarzają się wczoraj w wannie:
- a ja ci zrobiłem kupę na głowę!
- a ja ci zrobiłem kupę na twój statek piracki!
- a ja ci zrobiłem kupę do ucha!
- a ja ci zrobiłem kupę na siurka!
- a ja ci zrobiłem kupę na pępek!...
każdej kolejnej odsłonie fekalnej towarzyszy niepohamowany rechot, od którego bulgocze woda w wannie.
***
dziś nie padało, ale za to nie mamy (znowu) prądu. od nieustannych wibracji i hałasu generatora czuję się, jakbym miała watę w uszach - przestaję w ogóle cokolwiek słyszeć, a jednocześnie pogłaśnianie telewizora, muzyki czy dźwięku w grze komputerowej powoduje wręcz ból uszu. ciekawa jestem, jakbym dawała sobie radę ze stoperami - zawsze mnie okropnie drażniły, ale teraz jestem gotowa zaryzykować twierdzenie, że byłyby mniejszym złem. najwyższa pora wrócić na wieś, gdzie ciszę przerywa tylko szczekanie psów i pianie kogutów o poranku.
wydaje się również, że za prędko się kocia ucieszyła, że dziś nie padało: dziś się jeszcze nie skończyło, niebo przecięła właśnie błyskawica, a zaraz za nią kolejne. jeszcze spokojnie może lunąć i znowuż będę biegła na patio, ustawiać wyżej stół, krzesła i suszarkę z praniem. o choroba, nastawiłam przecież pranie - pralki co prawda nie zaleje, bo stoi wyżej, ale nie dojdę do niej suchą noga przez patio, jeśli zacznie padać. biednemu zawsze wiatr w oczy.
natomiast rozlazłość to moje drugie imię. to mój przedprzeprowadzkowy stan ducha. to to, co widzę w lustrze - o poranku, w południe i wieczorem. krótkie chwile motywacji, owocujące zakończeniem jakiejś pracy czy zadania, są - jak sama nazwa wskazuje, krótkie. a między nimi długo nic. wstyd. idę zalać robaka hibiskusem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz