piątek, 18 kwietnia 2014

wystarczy już tego deszczu...

czujemy się jak żywy trailer do filmu "noe - wybrany przez boga". jak dla mnie to spokojnie mogłoby już przestać padać.

wczoraj wieczorem odbyła się pierwsza z wielu, jak przypuszczam, imprez tanecznych z pogranicza kizomby i techno, pod hasłem "wieczór wielkiego czwartku początkiem długiego weekendu". nie wiem, do której trwała, albowiem zasnęłam na kanapie w salonie znajdującym się po cichszej stronie domu, a po krótkim przebudzeniu, wystarczającym, aby wejść na piętro i umyć zęby, zaległam już we własnym łóżku, tym razem zaś łomot basów i perkusji dobiegał od kuchenngo podwórka, a nie od frontu, gdzie znajduje się moja sypialnia.

tym oto sposobem wyspałam się (!), a po przebudzeniu odprawiłam zwykły poranny rytuał dnia wolnego: pozmywałam naczynia z kolacji, zebrałam pranie, nastawiłam nowe, wypiłam kawę i... znowu odpadłam. zbudziłam się w południe. popraw: zbudzono mnie w południe: "mamo, pomóż mi założyć majtki".

niebo jest pochmurne, wilgotność powietrza wysoka i upał nieznośny. na popołudnie pogodynka zapowiada kolejną ulewę. jedyny pozytek z takiej ulewy to świeże powietrze przez kilka godzin. reszta to czysta tragedia.

idę dopilnować jajek gotujących się w skorupkach cebuli. na koniec do połowy jajek dodamy jeszcze kawałek buraka. potem młodzi będą ozdabiali pisanki mazakami i brokatem, bo na skrobanie nożem i polewanie woskiem nie jestem jeszcze psychicznie gotowa (oni jak najbardziej).

2 komentarze:

  1. Mama mówi, że nie skorupki cebuli, tylko łupiny.

    A ja mówię: Angola oczywiście spóźni się nawet na drugi potop, bo angolski Noe umówił się pewnie był z majstrami na 7 rano na budowanie arki, a Ci się zjawili następnego dnia o 13, co?

    OdpowiedzUsuń
  2. babka to niech się cieszy, że w obliczu mojego postępującego analfabetyzmu ("nie jestem analfabetą! moi rodzice byli małżeństwem!") skończyło się na "skorupkach", bo pierwotnie były "skórki".

    co do coroczengo potopu w angoli: w luandzie jest tak, jak w polskim komunizmie, gdzie mawiało się, iż "w prl są cztery klęski żywiołowe: wiosna, lato, jesień, zima". tutaj są dwie klęski żywiołowe: pora deszczowa i pora sucha (cacimbo). do tego dochodzi swobodny stosunek do punktualności ("bóg dał białemu zegarek, a murzynowi czas") i swobodny stosunek do całej reszty składającej się na codzienne życie i dalekosiężne plany (dalekosiężne: "w sobotę pogrzeb ciotki amelii, nie muismy gotować obiadu i kolacji"). czasami mam wrażenie, że naród istnieje siłą rozpędu i że byłby istnieć przestał, gdyby nie to, że nawet entropia wymaga pewnego wysiłku.

    OdpowiedzUsuń