środa, 30 maja 2018

chrzest i I komunia

tyle przygotowań miesiące przed i oto dziateczki odbyły swoje ceremonie: jedno zostało ochrzczone, drugie przystąpiło do pierwszej komunii. za dwa lata przyjdzie kolej na króla juliana, który już teraz zastanawia się, w jakich butach przystąpi do pierwszej komunii :D

w naszej wesołej parafii (nawet email parafii brzmi "wesoła parafia") celebruje się na wesoło, więc łączonej uroczystości towarzyszyły wybuchy śmiechu, na przemian z chwilami wzruszenia. dwoje chrzczonych dzieci było w wieku dość zaawansowanym - 9 i 10 lat - takie to lokalne zwyczaje. zosia przyjęła polewanie głowy wodą z jordanu ze stoickim spokojem, przesypiając z godnością większość mszy świętej. nie poszła, na szczęście, za przykładem najstarszego brata, który w momencie rozpoczęcia rytuału chrztu ukupsał się po pachy i w związku z tym przez całą uroczystość darł się wniebogłosy, a uspokoił się dopiero, gdy na koniec go przebrałam.

potem nastąpiło małe zamieszanie z restauracją i podstępnym odebraniem nam jednego z trzech zarezerwowanych stolików, ale koniec końcem obyło się bez rozlewu krwi, za to ze znaczną zniżką i szampanem od kierownika restauracji na przeprosiny.

po krótkiej przerwie siedzę zatem znowu w książkach. przez trzy kolejne piątki zaliczam prezentacje z kolejnych przedmiotów, potem oddaję 4 prace pisemne i gdzieś w lipcu mam jeden egzamin. chyba przeżyjemy :-) acz chodzić będziemy na rzęsach.

a potem - w połowie czerwca - urządzamy chłopakom urodziny w sprawdzonym formacie: w parczku wioskowym, z piknikiem, w licznym gronie kolegów szkolnych i pozaszkolnych, z grami, zabawami, supertortem, na luzie i bez stresu. działa zawsze bez pudła, a koszty minimalne.

i w chwile później - wakacje! hurraaaa!!!!



poniedziałek, 14 maja 2018

telenowela trwa

otóż tak, zupełnie niespodziewanie udało się sądowi orzec rozwód. byłam w głębokim szoku, gdyż ani grypa protokolantki, ani przerwa w dostawie prądu, ani najazd kosmitów nie udaremniły sądowi wydania stosownego orzeczenia podczas piętnastominutowej rozprawy, z klauzulą natychmiastowej wykonalności, gdyż żadna ze stron nie miała zamiaru się od wyroku odwoływać.

...a potem nastąpiła ponaddwugodzinna rozprawa na okoliczność mojej zeszłorocznej skargi na uniemożliwianie nam przez byłego męża wyjazdów wakacyjnych do polski (lub w ogóle gdziekolwiek). były z właściwą sobie fantazją i werwą argumentował, iż jak tylko przekroczymy granicę portugalską, dzieci rozpłyną się w powietrzu, zostaną uprowadzone, ukryte, itp., itd. nie docierał do niego znany ogółowi ludności fakt, że w schengen nie ma kontroli granicznej i jeśli zapragnęłabym ukryć się w radomiu lub wąchocku, nic prostszego, jak wsiąść w samochód - nikt nas nie zatrzyma - i po 2.5h jesteśmy w hiszpanii, a na drugi dzień już w polsce (tym dzikim kraju, gdzie "zamiast wina piją alkohol", jak stwierdził jeden geniusz, świadek powołany przez byłego w procesie, pan o bardzo małym rozumku, niemający pojecia, gdzie leży polska i w jakim tam się mówi języku).
skończyło się na tym, że po raz kolejny zgody na nasze wakacje udzielił sąd wraz z prokuratorem (kuratorem nieletnich w procesach rodzinnych). Pakujmy zatem w sierpniu wszystkie dzieci do walizek i jedziemy na 3 tygodnie w rodzinne strony.

aby równowaga została zachowana, były mąż złożył na mnie donos do "komisji ochrony dzieci i młodzieży [znajdujących/ej się w niebezpieczeństwie]", na okoliczność "zagrożenia zdrowia publicznego poprzez prowadzane do szkoły dzieci z nietypowym zapaleniem płuc.

dowcip polega na tym, że zapalenia płuc nie było. lekarz na dyżurze w prywatnym szpitalu, do którego były namiętnie ciąga młodych co drugi weekend o północy, wobec braku jakichkolwiek symptomów i wobec braku śladów jakiejkolwiek infekcji w wykonanych badaniach (wiem, bo wyciągnęłam ze szpitala kopie wszystkich procesów klinicznych moich dzieci), za to przy dramatycznym opisie straszliwych objawów, które, jak utrzymuje ojciec, rzekomo towarzyszą dzieciom na co dzień, od ponad trzech lat, czyli odkąd mieszkają z matką - orzekł, że skoro objawów brak, a w badaniach nic, to zaryzykuje diagnozę "nietypowe zapalenie płuc" i przepisze młodym na wszelki wypadek antybiotyk.
i tu wątek się zagęszcza, bo ja parę dni wcześnej byłam z nimi u rodzinnego ("płuca czyste, uszy czyste, gardło lekko zaczerwienione i katar - brać syrop na kaszel i smarować plecy wickiem"), a w poniedziałek po powrocie młodych z weekendu u ojca i po diagnozie tegoż tajemniczego zapalenia płuc, pojechałam na pediatrię do szpitala - i tam również pani doktor stwierdziła, że żadnego zapalenia płuc nie widzi, podejrzewa natomiast wirusówkę, jako że młodzi od dwóch dni mieli sraczkę i któryś tam się raz porzygał. stosowne diagnozy mam na piśmie wraz z pieczątką szpitala.

przewoduję zatem ciekawy dialog na jutrzejszym spotkaniu z przedstawicielką cpcj (czyli ww. komisji), bo ciekawam doprawdy, jakąż to interwencję celem ochrony dzieci przewiduje komisja w takich przypadkach jak nasz...

jest na to nawet nazwa fachowa: münchhausen syndrom by proxy. jak kto ciekawy, niech sobie poczyta w necie. tak czy inaczej, nie nudzimy sie :) co powiedziawszy, wracam do kucia, bo sesja tuż-tuż...