niedziela, 13 kwietnia 2014

niedzielny poranek

słoneczko świeci, obudziłam sie tym razem bez koszmarów, zjadłam pyszne śniadanie, raczę się kawą z mlekiem.

na podwórku sąsiadów z naprzeciwka trwa ostra kłótnia. wyzwisko goni wyzwisko, głosy męskie mieszają się z żeńskimi, panie nie ustępują panom w natężeniu wulgaryzmów. oto równouprawnienie w czystej postaci! wyjrzałam dyskretnie i skonstatowałam, iż przepycha się tam około 30 osób. ciekawe, czy pójdą na maczety i nogi od krzeseł. w zasadzie mają ku temu wszelkie warunki, bo a) jest ich sporo, b) są w nastroju żałobnym (tj. ewidentnie kilku z nich jest naprutych jak meserszmity).

z innej beczki, chciałam podzielić się moim niepokojem o zdrowie mojego męża. w piątek rano zorientowałam się, że złapałam gumę, pewnie jakoś w drodze z pracy do domu, bo powietrze musiało zejść w nocy. zorientowałam się, kiedy wyjechałam z podwórka, a koła jakoś tak dziwnie chrzęściły na zwyczajowych górkach kamieni, potłuczonych butelek i śmieci, zaś strażnik z naprzeciwka zawołał: "sąsiadko, koło jest zepsute!" (wielka szkoda, że nie potrafię przytoczyć tu akcentu i trzech błędów gramatycznych, które udało się zawrzeć w kilku słowach temu mistrzowi oszczędnego stylu, hemingwayowi ochroniarzy)

zawróciłam do garażu, odetchnęłam głęboko, dusząc w zarodku chęć bluzgania, i poszłam budzić kotę. kota usłyszawszy, że musi mi zmienić koło, wstał bez zwłoki (!), nawet się nie skrzywił (!!), choć 7.00 to prawie trzy godziny przed jego świtem, ubrał lacze i poszedł zmienić koło (!!!). podczas całej operacji zaklął tylko raz, ale miał prawo, ja też bym zaklęła, będąc na jego miejscu. byłam jednakowoż na miejscu dużo bardziej komfortowym - obserwatora - i moja rola ograniczyła się do podawania kluczy i otwierania bagażnika. 

stąd mój niepokój. kota wyrwany ze snu o bladym świcie i do tego wyrwany nie w celu szeroko pojętego wyrwania, czyli uciech cielesnych, lecz w celu zmiany koła - kota wstał i zmienił koło, nie okazawszy cienia irytacji. musi chory jest, czy co?

chciałam się również podzielić moją szczerą radością: obydwaj moi synowie systematycznie używają polskiego w celu bardzo praktycznym: uzyskania od mamy tego, na czym im w danym momencie zależy. wmawiam sobie, iż jest to ucieleśnienie metod wychowawczych rousseau (kto nie kojarzy, niech wygoogla sobie o nauce czytania emila), a nie mój ewidentny brak umiejętności zmotywowania młodych w bardziej wyszukany sposób. tak czy inaczej - to działa. oczywiście mają problemy z deklinacją, oczywiście mylą odmianę czasowników, oczywiście zasób słów mają dużo uboższy, niż w portugalskim - ale wykazują inicjatywę w komunikacji w słabszym i trudniejszym dla nich języku, a to się ceni.

[w tym miejscu blogger, zamiast zapisać i opublikować notkę, uciął ostatnie dwa paragrafy i zapisał pozostałą po amputacji notkę w szkicach... miało być jeszcze o kulturze czytania i o tym, jak przykład rodziców wpływa na tęże, nie mylić z "tężec", kulturę u dziecka. miało być o tym, jakie dyskusje prowadzimy sobie z józiem na temat moich lektur, które mu streszczam. miało być w ogóle o tym, jak piekielnie inteligentnym dzieckiem jest mój pierworodny. miało być, ale nie będzie, bo moja skleroza jest wprost proporcjonalna do inteligencji mojego dziecka :)]

[...]
p.s. z popołudnia: pojechaliśmy dziś na urodziny wnuczka naszych znajomych na jakieś straszne wygwizdowo. najpierw w ogóle to samochód nie odpalił, więc odpalaliśmy na kable od sąsiada. potem brnęliśmy przez jakieś dzikie korki na wyjeździe z miasta, potem ekspresowo przez drogę ekspresową, wreszcie po 1,5 godziny jazdy znaleźliśmy drogę, skrzyżowanie, biały mur, właściwą bramę, a kiedyśmy zatrąbili, w bramie pojawił się strażnik, który poinformował nas, że urodziny małego diogo to owszem, tutaj, ale wczoraj.

dawno się tak nie śmiałam :)

okazało się jednakowoż, że po urodzinach są poprawiny, więc w końcu zostaliśmy na obiedzie, wręczyliśmy solenizantowi prezent, a całe spotkanie było bardzo miłe - tylko gości trochę mniej, niż wczoraj, i - dzięki bogu! - dziś już nie było muzyki.

mimo iż nic specjalnego dzisiaj nie robiłam, jestem wypruta i wypluta, a młodzi jeszcze grają z ojcem w piłkę na dole. rodzina jest już przyzwyczajona i nikt niczego ode mnie nie oczekuje po 22h00. nie ma to jak keeping low profile.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz