wtorek, 21 listopada 2017

postęp edukacyjny

dzieci gonione do nakrywania do stołu, wymyślają wymówki.
w końcu mówimy ze śmiertelną powagą:
- albo nakrywacie, albo zaraz dostaniecie w tyłek kablem od prodiża.
- a co to jest prodiż? - pytają dziateczki, ignorując zupełnie całą resztę zdania.
hahahaha.
- słuchaj, synu, oto postęp: twój ojciec był bity kablem od żelazka. a ty dostaniesz w tyłek kablem hdmi.


sobota, 11 listopada 2017

na liczniku trzecie

- ładnie wyglądasz, kociu, tak pszczołowano w tych paskach - komentuje moje zdjecie przyjaciółka. zdjęcie zrobione wieczorem, po całym dniu zajęć, kiedy to w ciągu dnia innej przyjaciółce wysłałam zdjęcie z przerwy obiadowej z dopiskiem "uczeszę się jutro", a ona na to "po co?" ;)
- widzisz, kochana - odpowiadam z życiową mądrością wieloródki - na tym etapie zostałam zmuszona przyjąć styl mieszczański: ubieram się w to, w co jeszcze się mieszczę.

nie mam czasu iść do sklepu i wybrać nieworek, w którym sama bym się sobie podobała. worek to mogę sobie kupić w sklepie rolniczym, w którym zaopatrujemy się w pisklęta i karmę dla nich. mama podsyła mi to i owo (dzięki, mamo!), a poza tym luzik: za stara jestem, żeby się takimi rzeczami przejmować. getry, bawełniana koszulka, sweter i jedziemy. przepraszam, toczymy się.

siedzimy na zajęciach wczoraj - wykład o neurobiologii i wpływie różnych czynników na procesy uczenia się. Profesor pokazuje nam kolejny wykres - tym razem ze średnią temperaturą ciała w ciągu doby. Okazuje się, że między 12 a 14 temperatura spada - ciało domaga się drzemki. Pada pytanie do sali: ilu z was ucina sobie sobie drzemkę po obiedzie? patrzymy na siebie z sofią - ona matka trójki, ja dwójki - i w śmiech. okazuje się, że tylko my dwie i tylko 2-3x w tygodniu. Jak człowiek nie prześpi normalnie nocy przez parę lat, to później docenia każdą godzinę i organizuje się inaczej. już sześcioletnie dziecko samo potrafi sobie zrobić kanapkę, pokroić owoce, podgrzać mleko. świat się nie zawali, jak matka godzinę pośpi.

ba, sześcio- i ośmiolatki potrafią: zamieść podłogę, poodkurzać, zmyć naczynia, obrać ziemniaki, oczyścić kominek, zapalić gaz pod kuchenką i podgrzać zupę (byle garnek nie  był za ciężki), pójść do sklepu po bułki i inne drobniejsze rzeczy, dać jeść kotom, samodzielnie się wykąpać i umyć włosy (krótkie), nakryć do stołu, a już fantastycznie i błyskawicznie potrafią posprzątać swój pokój - tu jednakowoż potrzebny jest dodatkowy czynnik motywacyjny: matka idzie na piętro do ich pokoju z wielkim czarnym workiem na śmieci - zanim moja stopa osiągnie ostatni stopień, wszystkie gadżety już są w skrzynkach, a łóżka poscielone :D

drogie kobity, dzielne matki polki - nie dajmy się zajeździć :)



niedziela, 5 listopada 2017

niemal o północy

- kociu - zwrócił się do mnie mój osobisty konkubent z niepokojem w głosie - zobacz, jaką rodziną się stajemy: ty przy komputerze, ja przy komouterze, jeden syn przy tablecie, drugi przyklejony do telefonu...
- tak - odpowiadam - ale tylko mi za to płacą...

sobota, 21 października 2017

wszyscy dla wszystkich, jak pisał Tuwim

na podwórku i na dachu od tygodnia szleje pan jaś. stanęła jedna równa ściana, czekamy na drugą. podmurówka pod nowy dach nad dobudowanymi pokojami prawie gotowa. czekamy na dobrą pogodę, aby do pana jasia dołączył się drugi fachowiec, ten od kładzenia dachu. za dwa tygodnie, tfu, tfu, powinniśmy mieć stan surowy, a potem już sobie wykończymy sami. albo wykończymy siebie.

a ja? a ja sobie przypominam, jak to jest być studentką, bo wiele lat już upłynęło :)
chodzę na zajęcia, czytam, piszę. fajno jest. tylko w piątki po zajęciach wracam na czworakach i padam.

i pracuję w tzw. międzyczasie - i tu właśnie uniwersytet mi się ostatnio przydał, albowiem dostałam do tłumacznia taki dokument, którego słownictwo mnie w pewnej chwili przerosło, a wujek google i wszystkie dostępne mi słowniki rozłożyły ręce. potoczyłam się zatem do biblioteki i wypożyczyłam dwie istniejące książki w tejże materii - i jedna okazała się przydatna na tyle, że wyszłam z impasu. co prawda spodziewałam się, że na uniwerku z wydziałem budowlanym takich książek znajdę więcej i niekoniecznie z lat 70, ale co ja wiem o zabijaniu. grunt, że słownictwo jest.

tu szeroki uśmiech wdzięczności w stronę koleżanki z kursu, która wczoraj uskuteczniała dzień dobroci dla koci i robiła za mojego przewodnika - pokazała, jak działa biblioteka, jak szukać, jak wypełnić kwitki, jak zamówić, gdzie odebrać, a poza tym biegała po piętrach za moimi książkami, kiedy ja te kwitki wypełniałam.

potem podzieliłyśmy się doświadczeniami matek - te dylematy, czy pojechać w wolny dzień do biblioteki (koszt benzyny, czas stracony w drodze), czy zostać w domu i się pouczyć (a "w międzyczasie" poprasować, ugotować, uprać, wywiesić, poodkurzać, czyli tak naprawdę nie pouczyć się nic). odwieczne dylematy bez odpowiedzi i rozwiązań.

pucu-pucu, chlastu-plastu, niekończące się sprzątanie po niekończącym się remoncie

ot i zagubił mi się post sprzed prawie miesiąca... wiec oto odkopany i siup na bloga:

***
gry i zabawy dla mamy:
1. po kształcie odciśniętym przez gorące żelazko na wyprasowanych spodniach odgadnij, jakiego przedmiotu nie wyciągnęło dziecię z kieszeni przed ciśnięciem gaci do kosza z brudnym praniem.
dla ułatwienia: ludziki z plasteliny przerobiliśmy w przedszkolu.

2. czy pendrive wyprany w 40 stopniach w godzinnym programie wciąż będzie działał? (odpowiedź: tak)

***

dziś w nocy przylatuje teściowa. gdyby to była moja była teściowa, powiedziałabym wam, że na miotle - ale obecna nie posługuje się na co dzień takimi akcesoriami, więc przybywa tradycyjnie tanimi liniami lotniczymi. dom z grubsza ogarnięty, choć kartonów góra do przejrzenia się jeszcze piętrzy. dziury w ścianach zalepione, gips schnie, z malowaniem nie zdążymy - ale dziur nie ma,to niezbity fakt. firany wyprane, podłogi zmyte siódmy raz. na pewno widać sporo zmian od ostatniej wizyty. no właśnie - w przypadku obecnej teściowej to są wizyty, a nie wizytacje :D

tylko konkubent pokiwał głową nad moją górką rzeczy do uprasowania i stwierdził: no, na to to już musi przyjechać twoja mama... (bo moja mama przylatuje co najmniej 2x w roku, gotuje gąłabki i gulasze, pierogi i rosołek, i piecze drożdżówkę, a w miedzyczasie prasuje wszystko, co mi tu zalega miesiącami w magicznym koszu...)

czwartek, 7 września 2017

muchy już się nasrały, idzie jesień

temat muszego srania chwilowo odkładam na półkę, gdyż dziś ostatni raz poszłam do pracy w sklepie. a w domu jakoś muchy nie mają czasu ani spokoju, żeby się posrać, bo ani dzieci, ani koty, ani konkubent latający z łapką im nie daje.

zaczynamy nowy rozdział, o czym za chwilę. w przeciwieństwie do mojej przedostatniej pracy, pożegnanie z tym etapem zawodowym nie zakończyło się oczyszczającym zasmarkano-histerycznym płaczem w samochodzie w drodze do domu - gdyż ostatnia szefowa, w przeciwieństwie do przedostatniego szefa, nie nastręczyła mi traum, nie zalegała w wynagrodzeniem, a wręcz przeciwnie: uraczyła słoiczkiem domowej marmelady, reklamówką dojrzałych fig oraz sprzedała szkolne matriały dla młodych w promocyjnej cenie. bardzo zacny z niej człowiek, niech to zostanie zapisane złotymi zgłoskami, i ogromnie ją polubiłam. oraz mieszkamy na jednej ulicy i widzimy się niemal codziennie.

a nowy etap polega na tym, że kocia wraca do szkoły od września, albowiem dostała się na studia doktoranckie ta, o której mówiono, że nie ma matury, hehehe. kto mówiono, łatwo się domyśleć. nie uruchomiono co prawda w tym roku tego kierunku, ktory sobie pierwotnie wymarzyłam, bo zbyt mało znalazło się chętnych (a konkretnie, jeden chętny się znalazł - ja), ale było do wyboru co innego, równie interesującego i twórczego. zabieramy się zatem do pracy, a wy trzymajcie kciuki.


sobota, 29 lipca 2017

stuk-puk - kukułeczka? nie, młot pneumatyczny

przyznam, że nadal mnie fascynuje kwestia muszego srania. pierwszy raz w życiu spotykam się z takim nasileniem procederu, a także z taką różnorodnością wzorów i lokaliazcji - nie wychodzę ze zdziwienia, natomiast wychodzę ze skóry, żeby dotrzeć mopem albo ścierką do tych wszystkich zakamarków.

***

lato w pełni. niektórzy się plażingują, inni wyjeżdżają w egzotyczne miejsca, ja natomiast w zaciszu naszej wiejskiej siedziby gonię konkubenta do remontu. d. mało entuzjastycznie, acz wyjścia nie ma, zakupił dziś śruby i wsporniki, w poniedziałek zaczyna montować pod schodami szafę wnękową, którą sobie w przypływie natchnienia wyrysowałam szkolnym ołówkiem dziecięcia na odwrocie czardasza. do szafy wnękowej przeniosę pościel, odziedż zimową i walizki z obecnej szafy wnękowej. obecna szafa wnękowa planowo zamieni się we wnękę muzyczną, gdyż albowiem mieści się do niej spokojnie pianino, a i szczypeczki sztuk 4 też zawisną na swoich haczykach, zaś część zachowanych półek posłuży na nuty, których cztery pudła zalegają w zapasowej sypialni (obok pianina). ma to również i tę zaletę, że w przypadku zbyt rozbrykanych i/lub nieletnich gości, można wnękę/szafę zamknąć na klucz (a klucz połknąć), z korzyścią dla pianina, skrzypiec i moich nerw. można również zamknąć we wnęce rozbrykanych gości, a z kluczem postąpić jak powyżej.

niestety, do szafy d. może zabrać się dopiero po południu, gdyż rankiem obiecał pomóc sąsiadowi  czyścić studnię. jest straszna susza, studnie się zamulają, schną ogrody. trzeba pomóc, bo sąsiad przynosi nam fantastyczne pomidory hodowane bez chemii, a te bez wody padają jak muchy. czy coś. zakupiliśmy dziś d. na tę okazję nowiutkie firmowe gumiaki dunlopa (chociaż pani w narzędziowym twierdziła, że na ludzi nie produkują obuwia w takich rozmiarach), bo sąsiad twierdzi, że można się natknąć na żmije. takie żmije:  Malpolon monspessulanus.

źródło: https://www.google.pt/search?q=cobra+rateira+em+portugal&ie=UTF-8&oe=UTF-8&hl=en-pt&client=safari#imgrc=wXfm_CLyLzcrTM:

podobno żmija miesiąca w maju 2013. podobno niejadowita, ale jej ugryzienie jest bolesne. robi się niebezpiecznie jak w indiana jones - adrenalina rośnie, nowe gumiaki błyszczą w przedpokoju.

a, no i wracając do remontu. jak już dokonane zostaną zmiany szafowe i zwolni się częściowo zapasowa sypialnia, to przenosimy do niej właśnie młodych, bo jest większa, niż ich dotychczasowy pokój, ergo, więcej miejsca będą miały dzieciny do zagracenia. przed przeniesieniem jednakowoż d. musi jeszcze ten pokój odmalować (a jak już będzie latał z wałkiem, to co mu szkodzi, i naszą sypialnię mógłby maznąć, bo mnie aktualna zieleń nieszczególnie uspokaja, hyhyhy).

a jak już dzieciny będą w nowym pokoju, to zwalnia się docelowy pokoik gościnny i misterny plan, etap pierwszy, dopina się na ostatni guzik.

a wszystko to nie dlatego, że ciebie kocham, tylko dlatego, że żyję na tym świecie nie od wczoraj i nie od wczoraj się rozwodzę z prawie byłym mężem, a coś mi wewnętrznie mówi, że już dawno nie nasłał na nas inspekcji miejscowego zus-u, a konkretnie działu współpracującego z sądami i zajmującego się ochroną nieletnich. miałam takich inspekcji 3 (słownie: trzy) w przeciągu 2 lat, więc wiem, o czym mówię.

ostatnia pani z zusu była przesympatyczna i chętnie ugoszczę ją na herbatce ponownie. w tej mojej melinie, wiecie, gdzie szczury srają na podłogę w kuchni, a dzieci śpią w ciemnym pokoju na jednym ciasnym łóżku. oraz na kolację dostają najczęściej suchary z nutellą. koniec cytatu. a cytat z procesu sądowego ;)

no więc, kochani, remonty wewnątrz domu zaplanowane na ten rok muszą się zakończyć przed końcem wakacji sądowych, bo potem można się już spodziewać wyznaczenia terminu inspekcji, hehe. natomiast remont podwórka (skuwanie betonu i drenaż wody) trwa i mam nadzieję do końca roku będę miała mój upragniony ogródek zamiast zabetonowanego patio przykrytego blachą falistą.

więc widać chyba bezspornie, że życie toczy się dalej :D





wtorek, 30 maja 2017

burek nadal poszukiwany

dziś słuchałam kolejnych opowieści - o przedwczesnych wdowach, o umierających dzieciach, o wypadkach. czasem wydaje się, jakby wszystkie kataklizmy i nieszczęścia skoncentrowały się na tych paru kilometrach kwadratowych wioski nad rzeką. ale nie, myślę, że to nie fatum - to bieda. bo to zawaliła się studnia kopana samodzielnie przez męża, który nie miał pieniędzy na wynajęcie ekipy, a żony w tym czasie w domu nie było, nie mogła mu pomóc, bo pracowała na trzy etaty; bo to ciężarówka zmiotła z drogi matkę, która późnym wieczorem wracała z pola na piechotę brzegiem wąskiej drogi; bo to syn zginął na budowie, kiedy przewrócił się na niego dźwig; a to dzieciak zmarł od komplikacji po prostej operacji...

ech, tak to. kobitki opowiadają historie sprzed dziesięcioleci, historie niezagojone do dzisiaj, i płaczą. a życie płynie dalej.

po wiosce pałęta się ogromny, stary, spokojny, na wpół wyleniały pies. trasę jego codziennego przemarszu znaczą kleszcze, które opite krwią odpadają, by potem szukać kolejnego żywiciela. ale nie, żeby tak wszystkie na raz - na burku zawsze widać dyżurne 50 kleszczy, które ten jakby od niechcenia i z lekką rezygnacją podgryza co jakiś czas. ktoś daje mu jeść, ktoś daje pić, burek jest łagodny i nikomu nie wadzi. tylko te kleszcze. jedna kobitka zadzwoniła więc do schroniska, żeby wzięli burka na emeryturę, odrobaczyli, odpchlili, odkleszczyli i zaczipowali. od tygodnia panowie ze schroniska przyjeżdżają codziennie, przywożą na zanęte świeże mięsko od rzeźnika - a burek jakby natchniony, przychodzi do sklepu się ze mną przywitać, a potem znika pięć minut przed ich przyjazdem. panowie objeżdżają wioskę, pytają - burek znika jak kamfora. w zeszłą niedzielę na ogłoszeniach parafialnych wywołali burka z imienia - kto by wiedział, gdzież to podziewa się poszukiwany burek, proszony jest o kontakt z ...

ja tam myślę, że burek woli doczekać końca swoich dni na wolności, nawet jeśli oznacza to towarzystwo 50 kleszczy.

moi dwaj dzielni synowie w ferworze zabawy pokłócili się strasznie i potłukli. normalka. wysłuchałam wersji obu stron i dałam im do wyboru: 20 minut w kącie albo prace dowowe. woleli prace, patrzcie państwo! młodszy pozmywał naczynia, starszy podlał ogórd. widzę światełko w tunelu :)

czwartek, 18 maja 2017

tupu tup, znowu zbliża się koniec roku szkolnego

już ze dwieście lat nic nie pisaliśmy, więc oto kilka mądrych, głebokich myśli do kolacji (hahaha)

stan liczbowy nam się nie zmienił: dzieci sztuk dwie, kotów sztuk cztery. pracujemy (my, król) tam, gdzie pracowaliśmy: troszkę przez internet, troszkę w wioskowym sklepiku, czyli wioskowym centrum informacji tak aktualnych (kto, komu, z kim, dlaczego), jak i archiwalnych (kto, komu, z kim już nie i dlaczego już nie). 

dwa razy w tygodniu zmywam mandale pracowicie wysrane przez muchy na kafelkach posadzki, tudzież układam wystawy. słucham wyznań. ostatnio jedna babcia opowiadała mi szczegółowo, jak zgubiła sztuczną szczękę przy drzewku figowym. bo ona lubi figi. ale w sztucznej szczęce nie smakują jej tak dobrze, więc wyjęła i trzymała w ręku, razem z workiem po ziemniakach. a jak wróciła do domu, to worek w ręku był, a szczęka nie. więc wróciła pod drzewko figowe, a z nią jej wierny piesek i sąsiad, który zaoferował pomoc w poszukiwaniach. teoria jest taka, że piesek jej szczękę zakopał. słuchałam w napięciu. 

inna opowieść o tym, jak zazdrosne sąsiadki nasyłają na jedną staruszkę złe duchy. ale ona ma swoje sposoby, więc jej krzywdy złe duchy nie zrobią, za to duszą jej kurczaki. albo topią. prosiła proboszcza, żeby odprawił w kurniku egzorcyzm, ale proboszcz się tylko zdenerwował. biedny chłopak - na co dzień morze cierpliwości, ale i ona ma swoje granice. 

jest też jedna babcia, która twierdzi, że ma talenty znachorskie oraz potwierdzoną skuteczność w zamawianiu mleka ścinającego się w wymionach, trudno gojących się owrzodzeń na plecach oraz nadżerek na dziąsłach. jej zaklęcia działają na odległość, ale można też krowę przyprowadzić do wglądu. 

trochę szkoda, że ten folklor powoli ginie. z drugiej strony, słyszałam też opowieści, po których trudno spokojnie spać. "wiesz, kociu, że ja i wójt tej drugiej wioski w zasadzie jesteśmy spokrewnieni? tak, kochana. jego stryjeczny dziadek przez wiele lat gwałcił moją babcię. narodziło się z tego czworo dzieci, w tym mój ojciec. wszyscy o tym wiedzieli w wiosce, wiedziała żona tego człowieka. nikt mojej babci nie pomógł, wszyscy się go bali, bo taki był wyrywny - a moja babcia żyła w hańbie i ubóstwie samotnej matki."

więc może to i dobrze, że pewien folklor zanika. 

dzieci moje mają się dobrze, józiński kończy rok szkolny z dobrymi ocenami, julek kończy przedszkole i od września do pierwszej klasy. józio zdał do szkoły muzycznej i od września zaczyna pobierać nauki w klasie perkusji (ło matko jedyna, co mnie podkusiło wpisać go na egzamin z perkusji...). na stanie jedna złamana kość dłoni, szwy na łbie sztuk raz, okulary dla dalekowidza, rok psychoterapii z pozytywnym wynikiem dla obu, zdrowe zęby i ominęły nas wszy w tym roku! alleluja!

środa, 22 lutego 2017

józia starcia z edukacją szkolną

- józio - skarży mi się wychowawczyni - nie potrafi usiedzieć spokojnie na krześle.
- nic dziwnego - odpowiadam w myśli, a w realu przybieram zmartwiony wyraz twarzy - ja bym też nie wytrzymywała dwugodzinnego bloku lekcyjnego. zdobycze portugalskiej reformy edukacyjnej.

następnie dopytuję się o resztę oceny okresowej:
- napisała pani, że józio ma trudności z zastosowaniem technik plastycznych i stąd trója z plastyki. a jakich to technik, konkretnie, józio nie opanował?
- no... on niedbale koloruje.
o w mordę jeża. niedbale koloruje. moje dziecko, które od maleńkości kolorować nie lubi, a wyjątek zrobiło jedynie w wieku lat trzech i pokolorowało od alfy do omegi kolorowankę z traktorami i samolotami. moje dziecko, które kopiuje ze zdjęcia skomplikowane rysunki - statki kosmiczne, darth vader, storm troopers, dinozaury, zamki, statki. moje dziecko, które z gliny ulepiło figurki, a z patyków, mchu i kamyków zrobiło taką szopkę bożonarodzeniową, że mi szczęka opadła. moje dziecko, które szyje misiowi spodenki i koszulki. no cóż, bez umiejętności kolorowania do kreski powyżej trói z plastyki nie podskoczy. chyba potrafię z tym żyć.

cóż jeszcze w ocenie okresowej? tak jak ostatnio, "józio ma problemy z tworzeniem tekstów, powinien więcej czytać, aby rozwijać wyobraźnię. oraz błędy ortograficzne i interpunkcyjne robi." hm. no, nie powiem - w ocenie okresowej napisanej przez wychowawczynię doliczyłam się 4 interpunkcyjnych i ze dwa słowa też jej się zjadły. że nie wspomnę o tym, co wyczytuję czasem w józia zeszycie. może ja się uczyłam na studiach jakiejś innej normy portugalskiego - i nie mam tu na myśli acordo ortográfico.

hm, hm. tak, zdecydowanie za mało czytamy. cała polska zamieszkała w naszej wsi czyta dzieciom co wieczór po kwadransiku, a to z rodzimej literatury, a to w języku lokalnym. nasz skromny dom posiada na składzie więcej literatury dziecięcej niż rzeczona szkoła, do której młodzież uczęszcza, albowiem szkoła nie posiada biblioteki, a książki na użytek dzieci dowożone są z biblioteki gminnej i wymieniane co miesiąc. nie polemizuję z panią, kiwam tylko głową. józio zapytany w domu o sukcesy i porażki odpowiada poprostu, że w poprzedniej szkole pani była sympatyczniejsza...

trudno, musimy jakoś przez to przebrnąć, syńciu. ale wiedz, że matka łączy się z tobą w bólu. a nawet w bulu i nadzieji.

niedziela, 19 lutego 2017

kocie przygody

onufry - kocur tak rzadkiej urody i wdzięku, że brany jest przez sąsiadów za kotkę - polazł zwyczajowo na ksiuty. wrócił po dwóch dniach z zaropiałą dziurą w głowie, nad okiem.

zastanawiamy się, czy wsadził łeb, gdzie nie trzeba, czy też naraził się jakiejś kociej wiejskiej mafii, bo ta dziura tak głęboka i równiutko okrągła, jakby od kła jakiegoś albo drutu. onufry przeszedł w ciągu ostnich dwóch lat głęboką przemianę duchową pod patronatem julka i józka, więc bez problemu pozwolił sobie ranę oczyścić i zdezynfekować. nie gryzł, nie drapał, nie uciekał. jak nie onufry. teraz leży na dywaniku przy łóżku i emanuje cierpieniem oraz potrzebą współczucia. czekaj, fufry, chłopaki wracają dziś wieczorem, to ci powspółczują, będziesz śmigał na podwórko przez dziurkę od klucza!

sobota, 18 lutego 2017

zaklinanie wiosny

- zobacz, kochany, jak leje! - powiedziała kocia o pranku do zaspanego d. - a okna takie dźwiękoszczelne, że się zorientowałam dopiero jak poszłam do kuchni nakarmić koty. (w naszej kuchni słychać, jak deszcz uderza w blaszane zadaszenie podwórka)
- o cholera, a miało już nie padać?...
- a co to przeszkadza?
- a wiesz, zostawiłem okno otwarte w samochodzie...


***
- mamusiu - zagaduje julek o poranku - dlaczego kąpiesz się teraz?
- bo nie wykąpałam się wieczorem.
- a dlaczego nie kąpiesz się wieczorem?
- bo wieczorem jestem bardzo zmęczona.
- a dlaczego jesteś zmęczona?
- bo mamusie tak mają - ucina przesłuchanie józio.

***
zaklinam wiosnę: rozsadziłam wczoraj truskawki do doniczek wiszących, uplotłam na doniczki koszyki ze sznurka zakupionego u zaprzyjaźnionego chińczyka, a d. miał wygiąć, niczym august mocny, haczyki z grubego drutu, zakupionego u tegoż samego chińczyka po obniżonej cenie, bo jako wierni klienci mamy zawsze 10% zniżki.

z 6 sadzonek truskawkowych zakupionych w zeszłym roku uzyskaliśmy 12. pewnie byłoby nawet więcej, ale zaniedbałam je pod koniec lata i nie miały miejsca, żeby dalej się plenić. ku rozpaczy d.  wygrzebałam również z kanciapy zawieszki balkonowe na szerokie donice ("nie, kociu, na pewno takich nie mamy... mówisz, że widziałaś? a, jednak mamy? że niby mam je doczyścić?...") i będę w nich sadzić, co popadnie. krokusy i tulipany na początek. oraz lucernę.

poniedziałek, 6 lutego 2017

o zmaganiach z dostawcą internetu

część pierwsza rozegrała się pod koniec 2014 roku, kiedy to krótko po podpisainu umowy z dostawcą netu musiałam w trybie natychmiastowym ewakuować się z domu szanownego prawie byłego małżonka, który jednakowoż nadal korzystał z usług, za które ja płaciłam, i nie miał zamiaru oddać sprzętu należącego do firmy.

poszłam do jednego punktu obsługi - łaskawie zablokowali przeszłemu mężowi telefon, ale odmówili wyłączenia internetu. poszłam do drugiego punktu - odesłali mnie z kwitkiem, rozłożywszy ręce,bo takiego przypadku to nie mieli i nie wiedzą jak. poszłam do trzeciego punktu, usłyszałam to samo i puściły mi nerwy. wysmarowałam reklamację na trzy strony, a błędów i pogróżek nasadzilam tam proporcjonalnie do zdenerwowania. dwa tygodnie później zadzwonili do mnie z centrum skarg i reklamacji, że owszem, że rozumieją, sytuacja wyjątkowa, więc oni proponują, że umowa wygasa od zaraz i nic nie płacę za niedotrzymania terminu umowy (przede mną rysowały się dwa lata po 70 euro na miesiąc...)

...i do dnia dzisiejszego nie odebrali należnego im sprzętu, chociaż ponad rok po ucieczce od byłego odzyskałam wreszcie te modemy sremy i umawialam się z nimi na odbiór trzy razy.

odsłona druga: odkąd wprowadziliśmy się do d. w czerwcu zeszłego roku, kwestia pełzającego internetu spędzała nam sen z powiek. firma, o dziwo, ta sama. wydzwanialiśmy do nich, składaliśmy reklamacje, inc się nie zmieniało. wreszcie zaczęliśmy robić printscreeny, dzień po dniu, a potem zanieśliśmy tę kolecję do punktu obsługi i powiedzieliśmy, że albo wreszcie dostarczą usługę, za którą płacimy, albo wymawiamy umowę. reklamacja zarejestrowana, natychmiast zadzwonił do nas niegrzeczny pan z centrum zastraszania klientów i w bezczelnych słowach starał się odwieść nas od tego pomysłu. nie daliśmy się. parę dni później zadzwoniła nieco milsza pani z centrali i poinformowała, że firma nie ma w planach żadnych napraw i zmian technicznych w naszych okolicach, wobec czego internet nadal będzie pełzał. zapytała, co w związku z tym zamierzamy. rozwiązać umowę, odpowiedzieliśmy szczerze. a ja przezornie zapisałam datę i godzinę rozmowy (tej i wszystkich poprzednich).

wróciliśmy do punktu obsługi, wypełniliśmy papiery rozwodowe i po trzech tygodniach usługę wyłączono. przysłali nam jeszcze rachunek za telefon za sierpień, a potem cisza. aż do zeszłego tygodnia, kiedy to przysłali nam fakturę na 900 euro z tytułu niedotrzymania terminu umowy.

krew błękitna zagotowała mi się w żyłach. wysmarowałam reklamację na 5 stron, tym razem bez błędów, za to tradycyjnie z pogróżkami, i 9 stron printscreenów. zanieśliśmy do punktu obsługi. zarejestrowaliśmy reklamację. dziś rano zadzwoniła grzeczna pani z działu skarg i reklamacji i poinformowała d., że przeanalizowali nasz przypadek i rzeczywiście, przychylają się do reklamacji, faktura zostanie anulowana. hehe, 900 euro.

pisanie ma przyszłość :D