wtorek, 30 maja 2017

burek nadal poszukiwany

dziś słuchałam kolejnych opowieści - o przedwczesnych wdowach, o umierających dzieciach, o wypadkach. czasem wydaje się, jakby wszystkie kataklizmy i nieszczęścia skoncentrowały się na tych paru kilometrach kwadratowych wioski nad rzeką. ale nie, myślę, że to nie fatum - to bieda. bo to zawaliła się studnia kopana samodzielnie przez męża, który nie miał pieniędzy na wynajęcie ekipy, a żony w tym czasie w domu nie było, nie mogła mu pomóc, bo pracowała na trzy etaty; bo to ciężarówka zmiotła z drogi matkę, która późnym wieczorem wracała z pola na piechotę brzegiem wąskiej drogi; bo to syn zginął na budowie, kiedy przewrócił się na niego dźwig; a to dzieciak zmarł od komplikacji po prostej operacji...

ech, tak to. kobitki opowiadają historie sprzed dziesięcioleci, historie niezagojone do dzisiaj, i płaczą. a życie płynie dalej.

po wiosce pałęta się ogromny, stary, spokojny, na wpół wyleniały pies. trasę jego codziennego przemarszu znaczą kleszcze, które opite krwią odpadają, by potem szukać kolejnego żywiciela. ale nie, żeby tak wszystkie na raz - na burku zawsze widać dyżurne 50 kleszczy, które ten jakby od niechcenia i z lekką rezygnacją podgryza co jakiś czas. ktoś daje mu jeść, ktoś daje pić, burek jest łagodny i nikomu nie wadzi. tylko te kleszcze. jedna kobitka zadzwoniła więc do schroniska, żeby wzięli burka na emeryturę, odrobaczyli, odpchlili, odkleszczyli i zaczipowali. od tygodnia panowie ze schroniska przyjeżdżają codziennie, przywożą na zanęte świeże mięsko od rzeźnika - a burek jakby natchniony, przychodzi do sklepu się ze mną przywitać, a potem znika pięć minut przed ich przyjazdem. panowie objeżdżają wioskę, pytają - burek znika jak kamfora. w zeszłą niedzielę na ogłoszeniach parafialnych wywołali burka z imienia - kto by wiedział, gdzież to podziewa się poszukiwany burek, proszony jest o kontakt z ...

ja tam myślę, że burek woli doczekać końca swoich dni na wolności, nawet jeśli oznacza to towarzystwo 50 kleszczy.

moi dwaj dzielni synowie w ferworze zabawy pokłócili się strasznie i potłukli. normalka. wysłuchałam wersji obu stron i dałam im do wyboru: 20 minut w kącie albo prace dowowe. woleli prace, patrzcie państwo! młodszy pozmywał naczynia, starszy podlał ogórd. widzę światełko w tunelu :)

czwartek, 18 maja 2017

tupu tup, znowu zbliża się koniec roku szkolnego

już ze dwieście lat nic nie pisaliśmy, więc oto kilka mądrych, głebokich myśli do kolacji (hahaha)

stan liczbowy nam się nie zmienił: dzieci sztuk dwie, kotów sztuk cztery. pracujemy (my, król) tam, gdzie pracowaliśmy: troszkę przez internet, troszkę w wioskowym sklepiku, czyli wioskowym centrum informacji tak aktualnych (kto, komu, z kim, dlaczego), jak i archiwalnych (kto, komu, z kim już nie i dlaczego już nie). 

dwa razy w tygodniu zmywam mandale pracowicie wysrane przez muchy na kafelkach posadzki, tudzież układam wystawy. słucham wyznań. ostatnio jedna babcia opowiadała mi szczegółowo, jak zgubiła sztuczną szczękę przy drzewku figowym. bo ona lubi figi. ale w sztucznej szczęce nie smakują jej tak dobrze, więc wyjęła i trzymała w ręku, razem z workiem po ziemniakach. a jak wróciła do domu, to worek w ręku był, a szczęka nie. więc wróciła pod drzewko figowe, a z nią jej wierny piesek i sąsiad, który zaoferował pomoc w poszukiwaniach. teoria jest taka, że piesek jej szczękę zakopał. słuchałam w napięciu. 

inna opowieść o tym, jak zazdrosne sąsiadki nasyłają na jedną staruszkę złe duchy. ale ona ma swoje sposoby, więc jej krzywdy złe duchy nie zrobią, za to duszą jej kurczaki. albo topią. prosiła proboszcza, żeby odprawił w kurniku egzorcyzm, ale proboszcz się tylko zdenerwował. biedny chłopak - na co dzień morze cierpliwości, ale i ona ma swoje granice. 

jest też jedna babcia, która twierdzi, że ma talenty znachorskie oraz potwierdzoną skuteczność w zamawianiu mleka ścinającego się w wymionach, trudno gojących się owrzodzeń na plecach oraz nadżerek na dziąsłach. jej zaklęcia działają na odległość, ale można też krowę przyprowadzić do wglądu. 

trochę szkoda, że ten folklor powoli ginie. z drugiej strony, słyszałam też opowieści, po których trudno spokojnie spać. "wiesz, kociu, że ja i wójt tej drugiej wioski w zasadzie jesteśmy spokrewnieni? tak, kochana. jego stryjeczny dziadek przez wiele lat gwałcił moją babcię. narodziło się z tego czworo dzieci, w tym mój ojciec. wszyscy o tym wiedzieli w wiosce, wiedziała żona tego człowieka. nikt mojej babci nie pomógł, wszyscy się go bali, bo taki był wyrywny - a moja babcia żyła w hańbie i ubóstwie samotnej matki."

więc może to i dobrze, że pewien folklor zanika. 

dzieci moje mają się dobrze, józiński kończy rok szkolny z dobrymi ocenami, julek kończy przedszkole i od września do pierwszej klasy. józio zdał do szkoły muzycznej i od września zaczyna pobierać nauki w klasie perkusji (ło matko jedyna, co mnie podkusiło wpisać go na egzamin z perkusji...). na stanie jedna złamana kość dłoni, szwy na łbie sztuk raz, okulary dla dalekowidza, rok psychoterapii z pozytywnym wynikiem dla obu, zdrowe zęby i ominęły nas wszy w tym roku! alleluja!