poniedziałek, 7 kwietnia 2014

o tym, jak bardzo względną rzeczą jest norma

julek cieszy się ostatnimi momentami wolności - nie ma pracy domowej, nie ma zadań do odrobienia, a zakres pomocy w pracach domowych, jakiej od niego oczekujemy, jest dość ograniczony - musi co wieczór pomóc józiowi nakryć do stołu i pozbierać zabawki.

józio natomiast ma codziennie zadane pisanie, czytanie, rachunki, rysunki i nakrywanie do stołu (a potem sprzątanie po kolacji). jak każdy młody człowiek, buntuje się co jakiś czas straszliwie przeciw temu kieratowi nie do udźwignięcia - łzy jak grochy toczą się po policzkach, gil zwisa do pasa, rozdzierający ryk wibruje nam w uszach. stół, jak na złość, nie chce nakryć się sam, a literki nie chcą się same w zeszycie napisać.

po chwili, gdzieś między jedną porcją połkniętego gluta a drugą, józek zaczyna kalkulować, że może nie warto robić takiego zamętu, bo przecież na szali waży się 15 minut grania po kolacji w angry birds... albo może lodzik nawet się na tej szali znajduje, kto wie, może akurat po kolacji?... albo inny szalenie atrakcyjny fancik, dla którego warto by przerwać histerię?...

i najcześciej po takiej wewnętrznej słonej kalkulacji, do której my się nie wtrącamy, ryk zamiera, przesycha morze łez. rządek artystycznie krzywawych literek i cyferek wpełza wężykiem na kartki, talerze i sztućce pojawiają się na stole. równowaga w kosmosie zostaje przywrócona na kolejne 20 minut (potem dochodzimy do zupy i ryk zostaje wznowiony).

nieprawdopodobne jest dla mnie, ile razy dziennie dziecko tak może - jedno i drugie moje dziecko. ile razy można wpadać w rozpacz, ile razy wybuchać bezpośrednio potem śmiechem, ile razy śpiewać zgodnie, a już w okolicy refrenu naparzać się po facjatach drewnianymi łyżkami podprowadzonymi matce z kuchni... i że to właśnie jest norma dla tego wieku. bo jakbym ja miała takie wahania nastrojów przez jeden dzień (a nie trzy lata z rzędu), pobiegłabym czem prędzej do apteki po test ciążowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz