poniedziałek, 21 kwietnia 2014

ostatnia wielkanoc w mieście aniołów

ach, jak miło upłynęła nam niedziela wielkanocna!

po obchodach wielkosobotnich, na które wybrał się mój mąż, mnie zabrakło odwagi, żeby iść na rezurekcję. maniek pojechał w sobotę na mszę o 18.30 i wrócił od domu po 23.00. w ramach mszy świętej chrzest przyjęło 200 osób, a do tego jedna para wzięła zaraz po chrzcie ślub. moja gosposia (któregoś z protestanckich wyznań) powiedziała mi dziś, że u nich nabożeństwo niedzielne zaczęło się o 9.00 i skończyło o 14.00, a kolejne dwie godziny jechali do domu, bo jak wszyscy z kościoła (i innych okolicznych kościołów wszelkich wyznań) wyszli i wsiedli do samochodów, dzielnica się zakorkowała. podobno stałą praktyką w angoli jest pięcioletni (!!!) cykl przygotowawczy do chrztu, więc wiele osób za jednym zamachem bierze ślub, żeby nie wydawać dwa razy kasiuty na przyjęcie dla całej licznej rodziny.

zastanawiam się, czy to nie przerodziło się w jakąś licytację: katolicy mają półtoragodzinną mszę wielkosobotnią? a co zielonoświątkowcy mają być gorsi? nasze nabożeństwo będzie trwało trzy godziny! - co? trzy godziny u zielonoświątkowców? przecież wiadomo, że jedynymi prawdziwymi chrześcijanami są ewangelicy (i tu następuje uszczegółowienie, którzy konkretnie ewangelicy, którego chrystusa i którego dnia), więc u nas nabożeństwo nie będzie krótsze niż 3,5 godziny! na to budzą sie katolicy: 3,5h u ewangelików? no to my przetrzymamy wiernych 4,5 godziny, a do chrztu zbiorowego dodamy inscenizacje, icyneracje, aromaterapię i szereg przytupów...

***

tak w portugalii, jak i w angoli, nie ma śniadania wielkanocnego - jest wielkanocny obiad. na nasz zaprosiliśmy gości na tak zwanym poziomie i popołudniowe godziny minęły szybko i bardzo przyjemnie.

dziś natomiast angola, a wraz z nią mój mąż, wróciła do pracy celem budowania lepszego jutra, a ja wylegiwałam się w łóżku do 10.00. na obiad raczyłam się podsmażanymi kopytkami i resztą zrazów zawijanych (przyznaję, jestem geniuszem zła), a po południu rozmawiałam przez skajpa z rodzicami i przebywającą u nich na turnusie dokarmiającym ciocią misią. w czasie rozmowy julek przyniósł sobie poduszkę, ułożył się na podłodze i przykrył moją chustą, a równolegle po drugiej stronie światłowodu dziadyński zapadł w drzemkę w fotelu. zbieżność zachowań jest uderzająca. doszłyśmy również z myszą do wniosku, obserwując babkę zalegającą na kanapie, iż babce nie grozi syndrom pustego gniazda, bo jak tylko jakieś puste zoczy, to zaraz się w nim ułoży.

w ciągu dnia kilka razy wyłączali prąd, więc biegałam do generatora jak kot z pęcherzem. upały wciąż dokuczliwe, więc ratujemy się klimatyzacją, któa chodzi przez 20h na dobę, z krótką przerwą na poranne wietrzenie pomieszczeń - o ile nie chodzą generatory, bo wtedy nie da się otworzyć okien.

dzień wolny - nie wolno zdradzić tradycji, idę wywiesić pranie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz