koniec końców, cisza była prawie jak makiem zasiał, wyspałam się, wykaszlałam się do woli, wycharałam płuca na poduszkę, a wstałam rześka jak - no właśnie, jak co? jak poranek? a co to za rześkość przy 35+ stopniach? i zabrałam się za szycie. podkończyłam nieco wspomniane poprzednio spodnie i przeszyłam parę ściegów w zapomnianej już nieco koszuli na krótki rękaw, którą zaczęłam chyba ze dwa miesiące temu. jedno i drugie mam szanę wykończyć jutro, gdyż wzięłam sobie jeden dzień wolnego :)
zrobiłam dziś pizzę na kolację, a na podwieczorek gofry, więc uznać można, że zasób dobroci dla zwierząt na ten miesiąc został wyczerpany. może jeszcze zrobię jutro babeczki. należy docenić to tym bardziej, że chodzę ostatnimi dniami nieco zmulona - nie mogę zaparzyć sobie kawy, bo mi gosposie przy myciu garów zdematerializowały sitko od ekspresu. sitko zapewne wyemigrowało w śmieciach, wyrzucone przy okazji wystukiwania kawowych fusów. jestem głęboko niepocieszona, bo tu na miejscu nie ma szans za zakup części, muszę poczekać do powrotu do europy.
idę napuścić sobie wody do wanny. będzie kąpiel z ostatnią saszetką soli lawendowych, bo bogatemu kto zabroni :)
Daj namiar na sitko, to poszukam i wyślę.
OdpowiedzUsuń