czwartek, 2 stycznia 2014

cudowny wolny dzień :)

bez przymusu wstania o poranku - zbudziłam się i tak o 7.00 i nie mogłam już zasnąć, więc poszłam zrobić sobie śniadanie. zrobiłam grzanki, zaparzyłam herbatkę (och, kawo moja, gdzieś ty!...), poczytałam wirtualną gazetkę, a potem zasiadłam do wykańczania rozpoczętych robótek.

w rezultacie nowiutkie spodnie wiszą odprasowane w szafie. moje gosposie wpadły w zachwyt i mówią mi, że takie spodnie to teraz absolutny hit i chodzą po co najmniej 50 dolców. zważywszy, że za materiał zapłaciłam niecałe pięć usd, wynik jest niezły :)

w porzuconej dawno koszuli muszę już tylko przyszyć guziki i wydziergać dziurki. ciężko mi się tę koszulkę szyło - materiał i maszyna nie bardzo się polubiły i albo łamała mi się igła, albo transport bzikował, albo jedno i drugie równocześnie. materiał był cienki, gęsto tkany i bardzo śliski, a to okazało się zdradliwe. cóż, nowe doświadczenie.

w najbliższy weekend biorę na warsztat szary sztruks, który kupiłam wieki temu i do którego właśnie znalazłam odpowiedni wykrój - szerokie wygodne spodnie. potem biorę się za letnie sukienki.

***
młodzi bawią się przez kwadrans jeden przy drugim, ale osobno, bez kłótni, wymieniąjąc się sporadycznie uwagami:
- józek, rysujesz kółeczko? - pyta julek
- nie - odpowiada józio z rozbawieniem pełnym wyższości - to jest cieżarówka wywrotka.
- ahaaaaa. ciężarówka, żeby transportować kółeczko?

***
jutro znowu do roboty. robić mi się nie chce. czas płynie zawrotnie szybko, styczeń to sprawozdania, luty - marzec to porządki, bieżące sprawy i znowu sprawozdania na początku kwietnia; po drodze na pewno ktoś nas oficjalnie odwiedzi, więc będziemy miały dodatkową rozrywkę z opanowaniem logistyki; maj - święta, czerwiec - doprasowywanie budżetu przed sprawozdaniem półrocznym; lipiec - ostatnie porządki i oddaję posprzątane biurko następcy, jeśli się do tego czasu pojawi. posprzątane biurko i siedemdziesiąt pięć segregatorów z bieżącymi sprawami, ohsiohsiohsio, niech się od tej pory martwi kto inny :)

za chwilę będziemy pakowali do walizek i kartonów ostatnie bambetle. przechadzając się po mieszkaniu, wpisuję kolejne rzeczy na moją mentalną listę "do spakowania" albo je z niej wykreślam. na stronie przewoźnika, w zakładce "cargo", znalazłam masę wyczerpujących i pomocnych informacji: 99% wpisów pod faq brzmiała "skontaktuj się z lokalnym przedstawicielem przewoźnika w celu uzyskania szczegółowych informacji".

myślami jestem już w moim przydomowym ogródku i sieję selera, buraczki, koperek, pietruszkę oraz sadzę pomidory, które potem napełnią zapachem całą kuchnię; sadzę truskawki, poziomki i maliny. zrywam świeżutką miętę czekoladową i dorzucam gałązkę do świeżo zaparzonej czarnej herbaty. w doniczce kuchennej sadzę chá de caxinde, citronellę, która będzie mi przypominać o przyjemnych chwilach spędzonych tutaj.

myślami jestem na naszym tarasie o wschodzie słońca. wiatr targa mi włosy, czerwonozłoty blask rozlewa się po niebie, pola pachną mokrą ziemią i mgłą, pieją koguty. cisza. wszechogarniająca kojąca cisza. cały dom śpi, cała wioska śpi. to już tylko kilka miesięcy :)

a tymczasem józio woła mnie na kolację, więc dosyć tych miłych wizualizacji - pora zmierzyć się z kanapką.


3 komentarze:

  1. Czy po tym wymarzonym powrocie na łono portugalskie będize Cię można nawiedzić? Bo rozumiem, że szykuje się totalna sielanka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no, kto będzie miał odwagę zmierzyć się z moją j-lo, ten może i posmakuje tej sielanki... rozumiesz, ten kawałek o niej jest dopisany pod kontraktem małżeńskim bardzo małym druczkiem, a dużą czcionką jest tylko o sielance ;)

      Usuń
    2. ja tam zawsze mogę uparcie i bezczelnie gadać po polsku, nic nie rozumieć i za nic mieć sobie coponiektórych. Ale nie wiem, czy Ty wtedy przeżyjesz :)

      Usuń