majstry miały pojawić się bardzo wcześnie, "najpóźniej 7.30, na pewno" - więc spokojnie pojechałam do pracy, przygotowałam kilka dokumentów, uporządkowałam parę spraw, a kiedy zadzwoniłam do nich o 10.40, powiedzieli mi, że właśnie dotarli do mojego domu, ale nic nie mogą zrobić, bo studzienki na ulicy są zapchane i nie mogą wypompować zawartości naszych studzienek do ulicznego rynsztoka.
opanowałam szereg brzydkich słów, jakie cisnęły mi się na usta, i kazałam im na mnie zaczekać. po piętnastu minutach byłam w domu i po obsztorcowaniu świętej trójcy okazało się, że jednak jest rozwiązanie problemu - ale i tak to ja na nie wpadłam, bo oni byli już spakowani i gotowi do wyjścia. kazałam im zatkać przepływ między studzienkami, żeby brud, wypompowywany z jednej do drugiej, nie wracał - a tak się działo, więc przez pierwsze minuty panowie pompowali ścieki w kółeczko, jedynie coraz mocniej je spieniając i rozsiewając smród po okolicy.
w międzyczasie zajrzałam na podwórko i zobaczyłam, iż w promieniu dwu metrów od studzienki wszystko pokryte jest centymetrową warstwą gówna. "ciśnienie było za duże i wąż odczepił od pompy", wyjaśnili beztrosko majstrowie.
okazało się, że mój pomysł zadziałał - w końcu wypompowali problematyczną studzienkę, usunęli z niej piach, usunęli syf, w międzyczasie ścieki spłynęły z ostatniej studzienki w swoją dalszą ściekową drogę (o czym przekonaliśmy się, widząc, jak w ciągu minuty poziom wody się w ostatniej studzience obniżył do właściwego), na koniec mistrze wyjęli zaimprowizowany tampon z rur - i oto jest przepływ między studzienkami. przynajmniej na razie, bo nasz sąsiad, sądząc po tym, co dzisiaj widziałam w naszej studzience, stawia sobie za punkt honoru zapchać kanalizację nie tylko we własnym domu, ale i dwu sąsiednich, z którymi tę kanalizację dzieli. skąd wiem, że to sąsiad? bo w moim domu nikt nie wrzuca do ubikacji zużytych prezerwatyw i opakowań po nich. co więcej, wskazuje to na fakt, iż sąsiad bzyka swoją gosposię, bo w weekend nikt go nie odwiedzał, a ja widziałam zawartość studzienek w piątek - wtedy takie eksponaty jeszcze tam nie pływały. drugą opcją może być to, że strażnik bzyka psa sąsiada.
kiedy majstry wyszły, była już pora obiadowa - do biura już, rzecz jasna, nie wróciłam. tak oto prosta z pozoru czynność, jaką jest wyczyszczenie studzienek i przepchanie jednej rury, skonsumowało moje dwa dni robocze, bo gdybym nad nimi nie stała, absolutnie nic by nie zrobili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz