wtorek, 3 grudnia 2013

wtorek rano, no przecież muszę pomarudzić

budzik zadzwonił nieomylnie o 6.00, podniosłam się z łóżka i przez chwilę śniło mi się jeszcze, że jest sobota rano i mogę się znowu położyć. ale jak już się wysikałam i pęcherz przestał naciskać na mózg, dotarło do mnie, iż jest zaledwie wtorek, i to zaledwie pierwszego tygodnia ostatniego miesiąca tego roku.

zgodnie z prawem natury, po przekroczeniu magicznej granicy końca roku czas zacznie pędzić na łeb na szyję i ani się obejrzymy, jak będziemy pakować ostatnie fanty do walizek, a potem ziuuuuuuu! z powrotem do starej europy na nowe śmieci.

najbardziej chyba cieszę się na pójście młodych do przedszkola. przede wszystkim skończy się spędzanie dnia przed telewizornią, co teraz jest stałą praktyką. telewizor wyłączam dopiero ja, kiedy wracam z pracy, bo wtedy zasiadamy do plastelin, kukurydzianych chrupków, do wyścigów samochodowych, rysowania, wyklejania, wycinania oraz kierowania dźwigiem. nianio-gosposiom jest wygodniej włączyć dzieciom po prostu bajki, bo wtedy młodzi zajmują się sobą, a one gotowaniem i sprzątaniem.

zaraz potem cieszy mnie perspektywa pierwszych od lat wakacji bez telefonów z pracy, gdzie coś nagle trzeba rozwiązać i pod moją nieobecność nikt nie wie jak. to cieszy mnie przeogromnie.

szalenie cieszę się na myśl, iż będę mogła wyjść z psem na spacer nad morze, jeździć na rowerze, ugotować dokładnie to, na co mam ochotę, bo sklepach jest wszystko, pod ręką i w dostępnych cenach. do łez wzruszenia doprowadza mnie myśl, iż będę mogła spać całą wiosnę, lato i jesień przy otwartym oknie, bez konieczności zamykania go za każdym razem, kiedy włączają się generatory... i że doświadczymy na co dzień tej cudownej ciszy, jaka dana nam jest tylko podczas urlopów. nie bez znaczenia jest tez to, że nie będę musiała co sezon sprzątać gówna wypływającego po każdym większym deszczu z zapchanych studzienek na kuchenne patio - o, tego to mi na pewno nie będzie brakowało. a propos, dziś w nocy znowu padało, na wszelki wypadek pozbierałam wszystko z patio, poustawiałam stoły, krzesła i resztę gratów poziom wyżej, ale dziś nawet mi się nie chce sprawdzać czy studzienka znowu wybiła.

a przede wszystkim - chcę widzieć, jak moi chłopcy szaleją po podwórku, jak śmigają na rowerkach, bawią się na placyku zabaw, wybierają jajka z kurnika, wyrywają młodą marchew z mojego ogródka, kotłują się z simbą po trawniku... maniek zapisze ich (simby, niestety, nie) do szkółki piłkarskiej, myślimy też nad nauką jazdy konnej, bo stadnin nam w okolicy nie brakuje.

ok, pazury mi wyschły, więc już nie ma wymówek, idę się malować i ubierać do pracy. stosuję teraz taki system: pierwszą warstwę lakieru kładę wieczorem przed pójściem spać, więc szybko wysycha i nawet, jeśli coś się odgniecie, to poranna, druga wartswa lakieru załatwia problem. tu znowuż proces schnięcia jest szybszy, a efekt trwalszy, bo pomiędzy jedną a drugą wartswą lakieru upływa osiem godzin. nie da się ukryć, jestem geniuszem organizacji :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz