pierwsza afrykańska wigilia moich dzieci - bo ostatni raz spędziliśmy tu święta jeszcze przed narodzinami józia. dzieci przyjmuja wszystko naturalnie, nie kwestionują, dlaczego tu i dlaczego w ten sposób, a jeśli kwestionują - to z ciekawości, a nie na zasadzie "dlaczego w ten sposób? przecież u mnie zawsze robiliśmy tak i tak!"
jest jeszcze wcześnie, ale ochroniarze z sąsiednich posesji już mocno rozbawieni, i tak od wczoraj - znaczy, albo popijają coś po cichu, albo się napalili trawki. pierwsze przekupki przemykają ulicą ze swoimi gigantycznymi miskami na głowie - a w miskach ryby, megabułki "paryskie", owoce, inne zwyczajowe towary. strażnik u sąsiada najwyraźniej zaraził się jego sportową pasją, bo teraz obaj ćwiczą na podwórku - kota podnosi ciężary i skacze na skakance, a młody biega wokół podwórka. dzięki bogu wróciła przedwczoraj długo niewidziana druga faza (bez trzeciej już nauczyliśmy się żyć), bo przez blisko trzy dni cała dzielnica jechała na jednej, z przewagą generatorów.
w lodówce od wczoraj przegryza się sałatka warzywna, a fasolka do barszczu, napęczniała od kilkugodzinnego namaczania, czeka na ekspresowe ugotowanie. nie jest to ten właściwy rodzaj fasolki, ale wyboru za dużego nie ma, więc bierzemy to, co jest. barszczyk ugotuję po południu, upiekę jeszcze portugalską pseudodrożdżówkę z mięsem (na pierwszy dzień świąt), muszę dokupić tuzin jajek, bo młode wyżarły zapas przy okazji krojenia sałatki. jeśli starczy mi zapału, upiekę jeszcze piernik.
w lodówce mamy nasz nowy wynalazek - ciasteczka z kaszy manny na mleku z truskawkami i galaretką truskawkową, na spodzie z kruszonych herbatników. nie mam pojęcia, jak wyszły, wymyśliłam je wczoraj i jeszcze nie próbowałam, ale wyglądają ślicznie :) zakładając, że każdy składnik z osobna jest przez młodych bardzo lubianty, kombinacja powinna zostać przyjęta z entuzjazmem. wiem, że to nie piernik i nie ryba w galarecie (rybę na dzisiaj przygotowuje maniek), ale za to przyznaję sobie dodatkowe punkty za improwizację.
prezentów jeszcze nie popakowaliśmy - ale za to już je kupiliśmy i tym różnimy się od połowy miasta :) gorączkę przedświąteczną mam odhaczoną, postoję najwyżej w korkach, bo do pracy na pół dnia iść muszę. ale spoks, damy radę, a wieczorem zaśpiewamy znane dzieciom kolędy ("bob budowniczy zawsze da radę", "idzie rak cerelac", "parabens a você" oraz "locomotivas engraçadas").
wesołych świąt, ciotko! i przychówku!
OdpowiedzUsuń