niedziela, 16 marca 2014

marzec miesiącem kobiet

w angoli jest w użyciu hasło "março-mulher", czyli - jak w tytule. w życiu przekłada się to na "kobiece" promocje w hipermarketach, u operatorów telefonii komórkowych, tematyczne audycje w radiu i telewizji oraz zwiększoną ilość wieców z bufetem i przytupem.

no to mnie się dostało dzisiaj męskiej atencji ze wszystkich przedziałów wiekowych za cały miesiąc.

najpierw rano, gdy wracałam ze sklepu obładowana dwiema zgrzewkami mleka, które u nas rozchodzi się w tempie błyskawicznym (właśnie dziś rano skonstatowałam, iż róg mleczny w szafce spiżarnianej zieje pustką, więc podreptałam karnie do supermarketu, kiedy szlachta przewracała się na trzeci bok). lezę zatem brzegiem jezdni, bo chodnik zalany (rura pękła już chyba z miesiąc temu i nikomu to błotne bajoro w środku chodnika nie przeszkadza, więc i ja się nie wychylam - tylko zamiast klapków zakładam teraz adidasy), lezę, zipię, klnę pod nosem piekielny upał i ciężkie mleko - i nagle zatrzymuje się przy mnie samochód, a za kierownicą jakiś taki gość może pięćdziesiąt parę lat. pomyślałam, że się zgubił i pyta o drogę, ale on mi proponuje, że mnie podwiezie. brnę dalej w mojej naiwności, myślę sobie - no to sympatycznie z jego strony, zobaczył kobietę obładowaną siatami i proponuje pomoc, ale mówię mu grzecznie, że dziękuję, bo ja już tu obok mieszkam. i tu pan się zrobił konkretniejszy, nalega, żebym jednak wsiadła, bo co niby złego jest w tym, żeby on mnie poznał? w tym momencie mózg kociny wyrwał się z odrętwienia spowodowanego upałem. odpowiedziałam panu, nadal grzecznie, że najpierw musiałby poznać mojego męża, a jakby potem jeszcze wciąż przypadkiem był żywy, to oczywiście może poznać i mnie. "ach, jesteś mężatką! a to bardzo przepraszam..." i odjechał w siną dal, a ja dodźwigałam zakupy do domu, krztusząc się tumanami pyłu.
żebym ja jeszcze była w mini, w szpilkach, umalowana, cokolwiek - ale szorty, adidasy i stary t-shirt? co pociągającego jest w spoconej, zziajanej kobiecie, która na dodatek dźwiga siatki?!

po południu odwiozłam na lonisko dwóch naszych delegatów i odstawiłam samochód służbowy do biura, bo umówiłam się z mańkiem, że spotkamy się w kościele i wrócimy razem moim samochodem. było jeszcze jasno, upał nieco zelżał, zapowiadał się przyjemny spacer, do kościoła 15 minut - ale po przejściu 10 metrów słyszę, że gość, który idzie za mną, woła mnie. ignoruję - romeo nie poddaje się i pyta, dokąd idę i czy może mi dotrzymać towarzystwa. odpowiadam, nie odwracając nawet głowy, żeby dotrzymywał towarzystwa własnej żonie, a inne mężatki niech zostawi w spokoju.

po drodze do kościoła gwizdom, cmokaniom, nawoływaniom nie było końca i kiedy wreszcie dotarłam do celu, byłam już mocno podminowana. usiadłam na schodach kościoła i czekałam na mańka i młodych. i kiedy wkurw już mi nieco przeszedł, podeszło do mnie dwóch mężczyzn, mniej więcej w moim wieku. jeden pyta, czy wiem, w jakich godzinach są msze święte, więc mówię mu, że msza właśnie się zaczyna. temu ewidentnie chodziło tylko o mszę św., bo podziękował i wszedł do kościoła. ale ten drugi jakoś tak się ociągał, przestępował w nogi na nogę i w końcu pyta mnie, czy jestem katoliczką. hmm, no tak. a bo on to jest muzułmaninem i rzadko chodzi na msze katolickie (!!!), ale dzisiaj przyprowadził kolegę, bo tamten jest katolikiem... zastanawiam się intensywnie, po co on mi to mówi? i odpowiadam dyplomatycznie, że każdy postępuje w zgodzie ze swoim sumieniem, a na to tamten zaczyna wywód o tolerancji i wzajemnym szacunku wyznawców różnych religii... ożesz święta ofelio, zaraz dokonam mordu na schodach świątyni! przerywam ekumeniczny wywód, mówiąc, że czekam na męża, na co mój rozmówca natychmiast się ulatnia.

mija może trzydzieści sekund i podchodzi do mnie czterech chłopców. najstarszy zaczyna sprzedawać mi historię, jak to właśnie przyjechali z ilhi, że się zgubili, a w ogóle to po drodze ich okradli i że nie mają pieniędzy, żeby wrócić do domu... a ja sobie myślę: kochane dziateczki, dlaczego z czterdziestu osób, które w tym momencie stoją na schodach, podchodzicie zakurat do białej i wciskacie jej tak oczywiste kity? czy ja mam na czole wypisane, że jestem kretynką? mówię chopaczkowi spokojnie: kochany mój, jak chcesz wrócić do domu, to tą ulicą prosto, aż dojdziecie do promenady nad oceanem, potem w lewo i w ciągu 20 minut jesteście na ilhi. a pieniędzy wam nie dam. (wredna kocia)

z ulgą dostrzegłam smukłą sylwetkę mojego suzukiego i równie smukłą sywetkę mojego męża za kierownicą: koniec zaczepek na dziś. mój kota ma na twarzy emocjonalny jednowyrazowy tatuaż, którego wolne tłumaczenie brzmi "uciekajcie szybko stąd", a przekaz wzmocniony jest słusznym wzrostem koty, co zapewnia mi w większości sytuacji święty spokój.

przypomniałam sobie dzisiaj, dlaczego tak rzadko chodzę piechotą na odległość większą, niż z domu do sklepu. i że w niektórych miejscach na świecie wystarczy być kobietą w wieku rozrodczym - dowolną przedstawicielką płci żeńskiej, niekoniecznie miss polonia -  żeby nie móc przejść spokojnie 100m w miejscu publicznym.


1 komentarz:

  1. Wrocisz do Europy i dopiero bedziesz wspominac i tesknic!

    OdpowiedzUsuń