sobota, 1 marca 2014

błogosławiona adaptacjo!

maniek i józik pojechali na tydzień do metropolii na tzw. wakacje, które polegają na tym, że józik szaleje po ogrodzie z kuzynami oraz z simbą do ostatnich potów i utraty tchu, z krótkimi przerwami na posiłki, a maniek szaleje po sklepach budowlanych do ostatnich potów i utraty tchu, z jeszcze krótszymi przerwami na posiłki lub wręcz bez posiłków. po wakacjach dziecię wraca opalone i wypoczęte, a tata blady, z podkrążonymi oczami, niewyspany, z jeszcze dłuższą listą rzeczy, które musi kupić/ naprawić/ przebudować/ wyremontować/ zainstalować/ wymienić/ pomalować itp. itd. przy okazji kolejnego urlopu.

julek natomiast przechodzi kolejne fazy rozstania z tatą i bratem.

dzień pierwszy: julek zasypia w drodze na lotnisko. oszczędzona zostaje nam rozdzierająca serce scena pożegnania, w uszach po raz pierwszy od wielu takich podróży nie brzmi mi dramatyczny ryk dziecięcia porzucanego bezlitośnie przez ojca. julek nie budzi się podczas przekładania z samochodu do mojego łóżka, ani podczas przebierania w piżamkę. 

dzień drugi: rano julek budzi się rześki i wypoczęty, żąda śniadania i włączenia ulubionej bajki, nie pyta o brata i tatę - może myśli, że jeszcze śpią w drugim pokoju. potem zostawiam go z nianią i jadę do pracy. wieczorem, po kąpieli (zwyczajowy entuzjazm) i kolacji (entuzjazm zdecydowanie słabszy) zapowiadam czas na spanie. julek pochmurnieje i stwierdza, że nie chce spać z mamą, chce spać z tatą. tłumaczę spokojnie, że tata jeszcze nie wrócił, ale nie zmuszam julka do przebrania w piżamę i położenia się. młody ze zmarszczonym czołem i rękami założonymi na plecach przechadza się w tę i z powrotem po moim pokoju, widać, że intensywnie analizuje temat. nie przerywam mu. przynoszę z drugiego pokoju dodatkowe cztery poduszki i proponuję, żeby zbudował sobie w moim łóżku samolot albo statek. julek nieco się ożywia i ładuje się na łóżko. pozwalam mu się bawić, a sama przysypiam obok. budzę się po kilkunastu minutach - julek śpi. przebieram go w piżamkę, spokojnie przesypiamy całą noc.

dzień trzeci: piątek, ostatni dzień roboczy; kiedy wychodzę do pracy, julek jeszcze śpi. po południu bawimy się do upadłego, potem młody długo moczy się w wannie pełnej piany. wieczorem rozmawiamy z tatą i bratem przez telefon - julek najpierw mówi, że jest smutny, bo ich tu nie ma, ale potem się rozgaduje i rozmowa kończy się na wesoło. po kolacji, kiedy już zasypiam na stojąco i zapowiadam, że idziemy spać, młody mówi: jak tata wróci, to mu powiem, że nie chcę z nim spać, tylko z mamusią...

dzień czwarty: sobota. wysypiamy się, a potem robimy razem zakupy na dwie raty. w drodze powrotnej z drugiej rundy fundujemy sobie lodzika, którego w domu julek zjada całym ciałem oraz stołem, krzesłem i podłogą. w międzyczasie pojawia się niezawodny pan bento i zabiera się za odmalowanie naszego salonu, na którego ścianach swego czasu józik wydziergał nożem kuchennym wzorek pisankowo-kurpiowski - to od strony kanapy, zaś od strony stołu julek wystukał młoteczkiem dziurę w kształcie mapy angoli. dziury zostały zagipsowane już parę tygodni temu, a dziś wyrównane papierem ściernym. nie obyło się bez niespodzianek - farba, którą kupiłam miesiąc temu, dobierając w sklepie na podstawie fragmentu odłupanej ściany, okazała się być nie tylko w innym odcieniu, ale wręcz w innym kolorze. zamiast zamalować tylko dziury, pan bento musiał odmalować całe dwie ściany woniającą farbą olejną. na szczęście nie woniała tak koszmarnie, jak ostatnia, którą dwa lata temu malowaliśmy podwórko, i w zasadzie najgorszy cuch już wywietrzał, ale na wszelki wypadek spędziliśmy dzień w moim pokoju przy zamkniętych drzwiach, a salon nadal się wietrzy. 

teraz młody powoli wybudza się z popołudniowej drzemki, więc zanim na dobre się wybudzi, idę ugotować mu kaszę mannę na podwieczorek - kasza manna z dżemikiem wiśniowym albo z bananami, czegóż więcej można chcieć?

nie doszliśmy jeszcze do krytycznego momentu kładzenia się spać, ale myślę, że dziś już pójdzie lekko. moment jest krytyczny, gdyż podczas 99,99% nocy młodych kładzie spać tata - ja o tej porze zazwyczaj już dawno śpię, bo z kolei kiedy oni przewracają się jeszcze błogo w piernatach każdego poranka, ja jestem już w pracy od co najmniej 3 godzin. 

ale i to się zmieni - od września narybek zostaje zapisany do przedszkola, w związku z czym pory snu i aktywności diametralnie się zmienią ku cichej satysfakcji matki, która zaśmieje się w duchu: "i co, nie wyszło na moje? wyszło!" :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz