na podwórku i na dachu od tygodnia szleje pan jaś. stanęła jedna równa ściana, czekamy na drugą. podmurówka pod nowy dach nad dobudowanymi pokojami prawie gotowa. czekamy na dobrą pogodę, aby do pana jasia dołączył się drugi fachowiec, ten od kładzenia dachu. za dwa tygodnie, tfu, tfu, powinniśmy mieć stan surowy, a potem już sobie wykończymy sami. albo wykończymy siebie.
a ja? a ja sobie przypominam, jak to jest być studentką, bo wiele lat już upłynęło :)
chodzę na zajęcia, czytam, piszę. fajno jest. tylko w piątki po zajęciach wracam na czworakach i padam.
i pracuję w tzw. międzyczasie - i tu właśnie uniwersytet mi się ostatnio przydał, albowiem dostałam do tłumacznia taki dokument, którego słownictwo mnie w pewnej chwili przerosło, a wujek google i wszystkie dostępne mi słowniki rozłożyły ręce. potoczyłam się zatem do biblioteki i wypożyczyłam dwie istniejące książki w tejże materii - i jedna okazała się przydatna na tyle, że wyszłam z impasu. co prawda spodziewałam się, że na uniwerku z wydziałem budowlanym takich książek znajdę więcej i niekoniecznie z lat 70, ale co ja wiem o zabijaniu. grunt, że słownictwo jest.
tu szeroki uśmiech wdzięczności w stronę koleżanki z kursu, która wczoraj uskuteczniała dzień dobroci dla koci i robiła za mojego przewodnika - pokazała, jak działa biblioteka, jak szukać, jak wypełnić kwitki, jak zamówić, gdzie odebrać, a poza tym biegała po piętrach za moimi książkami, kiedy ja te kwitki wypełniałam.
potem podzieliłyśmy się doświadczeniami matek - te dylematy, czy pojechać w wolny dzień do biblioteki (koszt benzyny, czas stracony w drodze), czy zostać w domu i się pouczyć (a "w międzyczasie" poprasować, ugotować, uprać, wywiesić, poodkurzać, czyli tak naprawdę nie pouczyć się nic). odwieczne dylematy bez odpowiedzi i rozwiązań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz