poniedziałek, 14 lipca 2014

straciłam z oczu mój fracht... w sercu pustka, w salonie pustka, a za chwilę i w portfelu pustka...

po południu do drzwi zapukał przedstawiciel firmy spedycyjnej w osobie sympatycznego kierowcy o zezie rozbieżnym. zanim ostrożnie przekroczył próg, upewnił się jeszcze: nie macie państwo w domu psa?

nie, tylko dzieci, to wystarczy.

wtedy do mnie dotarło: zez rozbieżny w wyniku ewolucji, poszerza pole widzenia i pozwala w porę zmykać z podwórka, na którym jednak zmaterializuje się pies. 

miły pan sprawnie załadował na pakę naszych skromnych dziesieć paczek i odjechał w siną dal do magazynu, a gdy zniknął za zakrętem, ja zaczęłam się zastanawiać - a jak mu zapierdzielą te moje kartony z paki, kiedy będzie stał w korku? przecież to dziecinnie proste... sama bym się pokusiła. może nie na te dwa najcięższe, dwudziestokilukilogramowe, ale takie skromne 15 kg, co to za problem dla sprawnego ulicznika, pochwycić w biegu i unieść w dal? a potem w ciemnym zaułku otworzyć paczkę i znaleźć w niej kilka pluszaków i książki, a to PECH!
jednak dla spokoju ducha zadzwonię jutro do zazula i zapytam, czy wszystko dojechało...

2 komentarze:

  1. Nic tylko plakac. A czy czapke zimowke i rekawiczki tez "nadalas"?

    OdpowiedzUsuń
  2. czapki zimowej nie spakowałam, bo wypobraź sobie, babko, że od wielu lattakowej nie posiadam. za to fatinha zabrała w swojej walizce moje kozaki, model jak to określiła misia, jesień 1939.

    OdpowiedzUsuń