niedziela, 2 lutego 2014

pierwsze z dwóch tysięcy leczo

natchnięta wizją, którą sama sobie roztoczyłam o poranku, pognałam przed południem do sklepu po cukinię i cebulkę. skroiłam je, plus papryka czerwona i żółta, plus ananas, plus pomidory, plus pierś z kurczaka i pieczarki, które wyciągnęłam z innego dania przygotowanego przez gosposię na weekend, plus różne różności przyprawowe, wszystko do gara wraz z podsmażoną uprzednio cebulką - i po pół godzinie miałam na talerzu tak genialne leczo, że z trudem powstrzymałam się przed pochłonięciem wszystkiego za jednym zamachem. zostawiłam sobie trochę na obiad do pracy na jutro. a potem z rozpędu upiekłam ciasto jogurtowe, co mi się bardzo chwali, bo chodziłam dziś tak śnięta, że aż się dziwię, że w ogóle podniosłam się z łóżka, a co dopiero brać się za kulinaria.

mam tak każdego poranka i w każdy weekend - budzik może dzwonić do oporu, a ja nie mam siły podnieść głowy z poduszki. potem, w miarę upływu dnia, jakoś odzyskuję pion, ale po południu potrafię zasnąć na podłodze pośród zabawek młodych. popołudniowa drzemka w weekend jest absolutnym błogosławieństwem.

pojutrze jest święto -  4 lutego, początek walki zbrojnej z kolonializmem. hymn narodowy zaczyna się właśnie tak: "czwartego lutego o pranku bohaterowie zrzucili kajdany..." jakby się tak głębiej zastanowić, to robienie czegokolwiek o poranku jest niezgodne z miejscową praktyką, a nawet kłóci się z duchem narodu (vide moje majstry, co to zawsze są u mnie "bardzo wcześnie, punkt 7.00"), więc ja tam zmieniłabym słowa na "czwartego lutego po pożywnym śniadaniu bohaterowie zrzucili kajdany" - i od razu historia staje bardziej wiarygodna, a także przystępniejsza dla młodzieży.

dobra, idę spać, bo zaczynam gmerać w świętościach, a to się różnie może skończyć :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz