józio wygrzebał z górnej półki regału puchatkowo-tygryskową miarkę z pianki, którą zakupiłam dzieciom rok temu. miarka powisiała onegdaj na ścianie korytarza dwa tygodnie, zanim nie została brutalnie zmechacona przez obu młodych, których strasznie kusiły wystające elementy dekoracji. kusiły, rzecz jasna, tak bardzo, że zostały wkrótce urwane, odgryzione lub wydłubane.
pomyślałam sobie, że dzieci starsze o rok, może nabrały nieco rozumu i teraz już miarki podgryzać nie będą. przykleiliśmy miarkę komisyjnie na szkalnych drzwiach mojej szafy. młodzi entuzjastycznie się zmierzyli, pomiar został zapisany, a z oryginalnych zapisów na piance wynika, iż józio urósł przez ostatni rok 10cm, a julek 13cm.
potem józio pyta, czy może mnie zmierzyć. odpowiadam - zgodnie z prawdą - że miarka jest za krótka, bo dochodzi tylko do 1,50m, a mama ma nieco więcej wzrostu. józio wyjaśnił mi, że to naprawdę żaden problem, bo przecież mogę uklęknąć... silly me, to oczywiste rozwiązanie. no więc, kochani, na klęczkach mierzę coś ok. 1,20m.
Pomysl swietny!
OdpowiedzUsuń