środa, 4 czerwca 2014

na ostatnich nogach

naczytawszy się ostatnio w temacie, wiem, że nie jestem sama, że wiele kobiet czuję się tak jak ja, ale mimo tego nieodkrywczo wyznam: padam na pysk i żadna ze mnie supermama.

przez ostatnich kilka dni stosik papierów na moim biurku rośnie i na każde pięć spraw, które udaje mi się wypchnąć, pojawia się kolejnych osiem. po każdym spotkaniu, telefonie, wymianie korespondencji w temacie musi pozostać ślad - notatka, raport, kolejna korespondencja, uprzejmie donoszę, a ja już nie mam siły - ani na te spotkania, ani na te donosy, ani na te notatki. muszę się spakować - muszę pozamykać tysiąc spraw - muszę mieć czas dla moich dzieci - muszę się też czasem wyspać - muszę mieć czas na nieodmóżdżającą lekturę...

na pocieszenie dostałam na najbliższy tydzień (czyli w praktyce na weekend, bo kiedy indziej? tylko w sobotni i niedzielny poranek, kiedy dziateczki słodko śpią...) megaasajnment, który nie byłby wcale mega, gdyby nie to, że na co dzień się tą dziedziną w ogóle nie zajmuję i doczytanie się, o co chodzi, a następnie ujęcie tego w sensowne słowa, zajmie mi kupę czasu. nawet wliczając w to copy-paste z fachowych i supermerytorycznych notatek koleżanki, którą zastępuję :)

przerwa szkolna się skończyła, dzieci powróciły do nauki, na ulice powróciły w związku z tym gigantyczne korki. kiedy już wreszcie dojadę do domu, kiedy wczołgam się na ganek, odstawię torby, rozpakuję zakupy, wykąpię się, przebiorę, coś zjem, a w międzyczasie poprzytulam, okrzyczę, powymyślam zabawy, spełnię liczne życzenia, odpowiem na palące pytania... kiedy już to wszystko zrobię, jest ciemna noc, a ja nie mam siły podnieść ręki, baaa, palcem w laczku nie mam siły ruszyć. i czuję, że to już moje ostatnie zapasy energii, że dłużej tak nie dam rady, więc odliczam w duchu dni do urlopu (15).

dziś los jest łaskawy: mogę najpierw się oporządzić, a potem być dobrą mamą, bo julek litościwie zasnął na kanapie, a józio równie litościwie ogląda bajkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz