stwierdzam, że trudno jest się przestawić na myślenie o własnym dziecku jako o drugim człowieku, którego uczucia trzeba uznać i uszanować, zamiast kolejny raz mu rzucić zwyczajową formułkę "zrobisz tak, bo ja tak mówię, bo ja ci każę". trudno jest też zachować równowagę między dawaniem dziecku tego, czego ono potrzebuje, a zapewniniem sobie samej tego, czego ja akurat potrzebuję (najczęściej jest to cisza i święty spokój, dwa produkty deficytowe w naszym domu, dostępne w soboty i niedziele jedynie między 5.00 a 9.00 rano).
wychowujemy się zatem nawzajem, a w ramach tych zmagań i wspólnej pracy okryliśmy ostatnio dwie nowości u julka:
po pierwsze, jak józio czegoś mu nie chce oddać, to ten przychodzi do nas z rykiem, że józio go uderzył - i potrafi nawet skubaniec pokazać gdzie i jak józio to walnął! gdybym nie widziała na własne oczy raz i drugi, że józio nawet palcem go nei tknął, pewnie bym się znowu na józia wydarła - a tu okazuje się, że julek znalazł kolejny sposób na uzyskanie od józia za pomocą rodziców tego wszystkiego, czym akurat józio podzielić się nie chce.
po drugie, jak tylko maniek na julka krzyknie za psucie opakowań od CD albo za ruszanie jego komputera, albo za wylewanie wody z kubeczka do kosza z zabawkami (ilość opcji jest nieskońćzona) - julek natychmiast uderza w ryk, teatralnie obala się na kanapie, a potem z gilem rozmazanym po całej twarzy udaje się do mnie na skargę: "tatuś pogniewał, tatuś krzyczał..." ostatnio roztarł sobie gila po brwiach tak twórczo, że kiedy do mnie przytuptał na sesje wyżalania się, wyglądał jak książę vlad z pierwszej części "ghost busters". i tu mamy problem - maniek życzy sobie, aby julek wykazał się dojrzałością, przemyślał, dlaczego tata się na niego pogniewał, następnie przeprosił i na przyszłość więcej już tego nie robił. na pewno za kilka(naście) lat do takiego stanu dojdziemy, ale na razie julek wybiera strategię według niego skuteczniejszą i z rykiem wyciera gile w moją koszulę, a ja słyszę z dołu głos mańka "znowu poszedłeś do mamy na skargę?!"
ech, kochani, chce mi się iść do pracy jak psu orać. najchętniej napisałabym tu dziś w stylu dawnego kolegi tadeusza: "rozum mówił mi, żeby iść do pracy, ale się przemogłam" :)
jednakowoż wielki stos papierów na moim biurku, chociaż pod nieobecność szefa skurczył się do rozmiarów 2 cm kupeczki, wciąż zawiera jakieś trzy ważne sprawy do opracowania, każda z nich na kilka godzin roboty, więc muszę niestety nad nimi przysiąść, bo po powrocie szefa znowu zacznie się kołomyja...
ale już niedługo wakacje! :)
a za 6 dni józiponek kończy cztery lata... CZTERY LATA! niewiarygodne.
Kociu kochana, jeszcze troszkę!
OdpowiedzUsuńA ja obmyślam dla Józiponka plezencik jak przyjedziecie ;)
druga część ghost busters...
OdpowiedzUsuńha, starość nie radość i pamięć już nie ta... :)
OdpowiedzUsuńA moi podopieczni kiedy im czegos zabraniam pytaja "wieso?" przeciez mama powiedziala ze ty mozesz zadecydowac i tylko ty a ja na to ze wlasnie zadecydowalam "nein" i nie chca sie pogodzic z tym ze to ja decyduje!
OdpowiedzUsuń