sobota, 15 czerwca 2013

sobotni poranek, w tle wdzięczny świergot generatorów..

boooooosz, co ja się wczoraj nacierpiałam...

zbudziłam się jeszcze przed budzikiem (czyli już zupełnie nieprzyzwoicie wcześnie), bo mi się śniło, że muszę pilnie siku. budzę się - i rzeczywiście. dobrze, że w moim śnie nie doszłam do momentu siadania na ubikacji, bo musiałabym zmienić pościel.

a jak już naprawdę siadłam na kibelku, to zapłakałam. w ciągu dnia było tylko coraz gorzej, latałam do łazienki co pół godziny i płakałam za każdym razem, a w międzyczasie piłam hektolitry wody i herbaty, w nadziei, że te objawy to raczej skutek odwodnienia, a nie infekcja, i że się przefiltruje i przejdzie. pod koniec dnia było rzeczywiście jakby nieco lepiej, ale i tak poszłam do lekarza zaraz po wyjściu z pracy.

mam taką malutką sympatyczną klinikę zaraz naprzeciw domu i od jakiegoś czasu chodzę już tylko do nich, bo bliziutko, wygodnie, nie ma kolejek, poziom usług jak i w każdym innym miejscu, laboratorium mają szybkie, a lekarzy kubańczyków, prześmiesznych zresztą. wczoraj przyjęła mnie pani doktor santa - czyli święta. to całe luzo-iberyjskie ciśnienie na nadawanie dzieciom imion rodem z historii zbawienia albo brewiarza rzymskokatolickiego dodaje życiu smaku, nie powiem, szczególnie w połączeniu z tradycyjnymi nazwiskami typu "da costa" (z wybrzeża), "dos campos" (z pola), etc.
bo podejrzewam, że pełne imię lekarki to coś a la "święta maria od aniołów", patronka lokalnego kościoła w miejscowości, z której pochodziła matka lekarki, która to chcąc podziękować najświętszej panience za opiekę nad trudną ciążą, dała córce właśnie tak na imię.

wracając do rzeczy - pani doktor obadała, pochwaliła mój brzuch po dwóch ciążach bez śladu rozstępów, kazała zrobić badanie moczu i wrócić dziś z wyniami na kolejną wizytę.

wstałam zatem rano, nasikałam do pojemniczka, poszłam w piżamach (bo była dopiero siódma, więc nikogo na ulicy) do kliniki, zostawiłam mocz pod czułą opieką laboranta i wróciłam do domu na kawkę. oraz na sikanie, bo znowu mnie ciśnie na pęcherz.

i kiedy akurat robiłam sobie kanapkę do tej kawy, dostrzegłam kątem oka karalucha przemykającego się z kuchni do salonu. zanim złapałam za puszkę baygonu, sukinkot gdzieś się schował, ale jeszcze go dopadnę.

cacroaches like love, they come in all shapes and colours.

ten był okrąglutki jak baryłeczka, ciemnobrązowy. zwykle sa właśnie ciemnobrązowe, ale raczej podłużne i bardziej spasione. ostatnio ubiłam na podwórku karalucha albinosa, czy już wam o tym mówiłam? maniek twierdził, że białych karaluchów nie ma, że on 30 lat żył tutaj i nigdy nie widział białego karalucha, więc jak mu pokazałam zagazowane truchełko, to stwierdził (żeby zachować honor), że ubiłam orzeszek nerkowca, któremu ze stresu wyrosły nóżki i czułki.

w każdym razie, dosyć tych dygresji. wróciłam do domu na kawę i wchodząc na podwórko, usłyszałam, że do zbiornika leje się woda z sieci! błogosławiony chlupot, cudowny szum! wody z miasta w naszej dzielnicy nie było przez ostatnich 6 tygodni. skonstatowałam również, że wróciła długo nieobecna trzecia faza, że mam generator ustawiony znowu na przełączanie automatyczne (które nie działa, jak powinno, przy braku jednej fazy), że jest śliczna, pogoda, że jest cisza i słychać świergolenie ptaków, dzieci śpią jak aniołeczki, mogę otworzyć okna i przewietrzyć dom, zaczęło się cacimbo - pora sucha, więc w ciągu dnia jest miły chłodek (tak do 25 stopni), niebo zachmurzone i można iść na przyjemny spacer...

i tak sobie konstatowałam, serce mi rosło, aż przechodząc przez salon usłyszałam "piiiiiiiiiiiiiiiii" - ups obsługujący telewizor i kablówkę dał sygnał, że prąd właśnie odszedł... w tył zwrot, pozamykać drzwi i okna, bo zaraz smród spalin z 30 generatorów z naszej ulicy uniemożliwi oddychanie, pozamykać drzwi od werandy, żeby nie słyszeć huku... odetchnąć głęboko i iść zrobić sobie tę cudną kawę, która pozwoli cieszyć się choćby tym, że jednak woda z miasta wróciła :) oraz wysikać się.




2 komentarze:

  1. Wspolczuje problemow zdrowotnych. mam nadzieje ze szybko otrzymasz pomoc i przejdzie do nastepnego razu. Musisz na urlopie zaopatrzyc sie profilaktycznie w furagin (tutaj tez jest to pod inna nazwa stosowane). Podziwiam przebieglosc Julka w osiaganiu celu, ten to daleko zajdzie w zyciu ale tak jest z mlodszymi dziecmi ucza sie szybciej od starszego rodzenstwa. Czekamy na wasz przyjazd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojcze?...

      Btw. sprawdź, czy to na pewno woda, a nie siusiu, bo może tym bieganiem co pół godziny do łazienki całkiem niechcący odtańczyłaś coś w rodzaju tańca deszczu, tylko w wymiarze moczowym?...

      Usuń