wtorek, 20 maja 2014

...a tymczasem...

a tymczasem mieliśmy koszmarny tydzień: józik złapał malarię, julek nie może doleczyć zapalenia gardła, którym zdążył już pozarażać całą resztę. obaj na zmianę rzygają przy obiadach i kolacjach - od gluta zbierającego się w gardle, jak sądze, bo u mnie działa to podobnie - a do tego julek dostał wczoraj galopującej sraczki i po raz pierwszy od roku nie zdążył do ubikacji, co go ogromnie zawstydziło.

o pierwszej w nocy, kiedy józio smacznie spał (wczorajszy test malaryczny wyszedł już negatywny, leki podziałały prawidłowo, kamień spadł nam z serca), julek rozpłakał się rzewnie, a następnie zarzygał całe łóżko. miał gorączkę, więc maniek zafundował mu chłodny prysznic (ryk na całą dzielnicę, ale za to bardzo skuteczna metoda zbijania temperatury). kiedy ryk ucichł, dziecko odzyskało humorek i uraczyło nas swoimi obserwacjami, np. nt. tego, jakie mają być spodenki od piżamki, a co tymi spodenkami nie jest, oraz kiedy to wybierzemy się na przejażdżkę mamy samochodem, ubrani w te spodnie, które nie sa piżamkami. wreszcie udało się wynegocjować zestaw świeżych piżamek, zmieniłam pościel, daliśmy młodemu paracetamol i nastąpiło usypianie - u mnie na kolanach. kiedy już myślałam, że mogę julka przełożyć do jego łóżka, dziecię zażyczyło sobie, żeby się matka koło niego położyła i potrzymała za rączkę. takoż zaległa matka na brzegu tapczana, odgniatając się o drewnianą ramę łóżka, i trzymała dziecko za rączkę, aż zasnęło. wróciłam do swojego łóżka coś koło 3.30. budzik dzwoni o 5.00, a listonosz zawsze puka dwa razy.

umieram na gardło. zobaczę czy przetrzymam to cholerstwo domowymi sposobami i flegaminą, czy też pogorszy się na tyle, że będę musiała iść do lekarza i brac antybiotyki, czego wolę uniknąć. ale umierać ostentacyjnie nikt mi nie zabroni :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz