nie mam planu wakacji - uświadomiłam sobie, kiedy przeczytałam dziś rano maila od niemal byłego męża, który spędza obecnie należną mu część wakacji z młodymi i robi w tymże mailu żaluzje do planu wakacji, jaki to z naszymi dziećmi realizuje.
nie mam planu wakacji - jestem szczęśliwym człowiekiem :)
wiem tylko, że po dwóch latach aresztu domowego możemy wreszcie spokojnie pojechać w sierpniu na wakacje do polski i do niemiec, wiem, że czeka na nas rodzina i przyjaciele, wiem, gdzie spędzimy pierwszą noc i wiem, czym dojedziemy do rodzinnego miasta. i tyle :)
nie wiozę prezentów, bo mamy tylko bagaż podręczny. nie obiecuję na 100%, że się spotkam tu czy tam - bo może wypaść coś nieprzewidzianego. nie robię sobie listy zakupów. nie robię wielkich planów. wbijam sobie do głowy, że absolutnie, kategorycznie nie wolno mi się spieszyć i denerwować, bo gdzieś nie zdążę albo czegoś nie zrobię. ha! człowiek z wiekiem mądrzeje, nie? albo przynajmniej udaje :)
z innych wieści to takie, że porzuciłam dawną pracę, gdyż albowiem do szału i rozpaczy doprowadzały mnie dwumiesięczne opóźnienia w wypłacaniu głodowego wynagrodzenia. dzieci kategorycznie odmówiły jedzenia trawy i zapijania wodą z rzeki, więc musiałam poszukać takiej pracy, w której płacą na czas i w ilości wystarczającej na chlebek i masełko. na razie jestem zadowolona - potem zobaczymy, bo nic nie trwa wiecznie.
po drugie - znowu się przeprowadziliśmy. mam dosyć przeprowadzek i na widok kartonów piętrzących się w garażu dostaję wysypki - ale cierpliwie wyciągam jeden po drugim i rozpakowuję. poza tym wróciliśmy na wybrzeże, a tu klimat znacznie przyjemniejszy. poza tym mamy tarasik, z którego można wyleźć na dachy własne i sąsiadów, zasadziłam pomidory w skrzyneczkach, truskawki zasadzone parę tygodni temu nieśmiało kwitną i owocują, szczypior wybił się jak głupi, podobnie wyrosła malina, nawet tymianek zasuszony okrutnie przeze mnie wziął i zmartwychwstał.
na taras i podwórko przychodzą się posilać koty nasze i nienasze, a wszystkie solidarnie przynoszą pchły. po tygodniach desperacji odkryliśmy niezawodny i tani środek, którym spryskaliśmy taras, jadalniany kąt kotów, schody wejściowe i framugi wszystkich drzwi - pchły znikły jak za dotknięciem magicznej różdżki.
po trzecie - onufry powinien na dniach otrzymać towarzyszkę dzikich zabaw w postaci młodej kotki. kotka chwilowo unika schwytania przez obecnego opiekuna, chyba poczuła pismo nosem i chowa się bezczelnie :)
po czwarte, ja bym tak mogła jeszcze długo, ale muszę ruszyć tyłek do garażu, rozpakowywać kartony... :(
ale za to jak skończę... :)
Ja też nie miałam planów:-) Dlatego postanowiłam w wakacje pracować. (odbiło mi?) A przy przeprowadzkach desperacko udaję lumbago...
OdpowiedzUsuńJak jadę do Polski to mam jeden obowiązkowy punkt programu...pączek na Chmielnej :)
OdpowiedzUsuń