od wczoraj oficjalnie koniec rocznego bezrobocia.
zajechaliśmy w niedzielę wieczorem do wsi, samochodem obładowanym po dziurki w dachu (jakie dziurki?? 10 lat gwarancji na korozję, tfu, na psa urok!), a ładunek składał się jedynie z absolutnie niezbędnych rzeczy, bo to taka nasza tradycyjna przeprowadzka na pełnej improwizacji. reszta rzeczy kiedyśtam dojedzie furgonetką, jak umówię furgonetkę i popakuję resztę kartonów.
dzieci zostawiłam babce i pognałam na wieś, szukać otwartego spożywczego w celu zakupu mleka i jajek. w niedzielę normalnie wszystko jest otwarte, ale nie wzięłam pod uwagę, że 15 było święto, w miejscowej tradycji w wersji matka boska lodowcowa. drzwi spożywczego zamknięte na głucho, a na placyku opodal niedobitki festynu. z głośników w knajpce leci muzyka taneczna w rytmie nieskomplikowanym i o takiej treści, pod zieloną plandeką długi stół, przy nim kilku obuwateli i tyleż obywatelek popija piwo i spożywa grilla naszego powszedniego; w pobliskich krzakach szcza nieskrępowanie obywatel; przy latarni ulicznej stoi owca - pewnie na koniec grillowania odprowadzi go do domu.
ech, pomyślałam, od razu człowiek czuje się jak w domu!
wtorek, 18 sierpnia 2015
wtorek, 4 sierpnia 2015
my tu gadu-gadu...
...a ue po cichu nałożyła na mnie obowiązek informowania moich czytelników, iż używam plików cookies. a ja używam? jak używam, to nie wiedziałam, bardzo państwa przepraszam.
po drodze przeszły jak huragam szóste urodziny józia i czwarte urodziny julka. syneczki rosną jak na chemicznym spulchniaczu i gumie arabskiej razem wziętych. tłuką się, bawią wspólnie, znowu tłuką, ciągają za krótkie fryzurki i żyć bez siebie nie mogą. kiedy w skupieniu oglądają bajkę, niepostrzeżenie i jakby nigdy nic opierają się o siebie nawzajem ramionkami i grzeją jak wilczki w jamie. jeśli zasną w jednym łóżku, to opleceni nawzajem nogami.
pozorną sielankę przerywa nam szara rzeczywistość, przypominając bezlitośnie, że do końca wszystkich procesów jeszcze sporo czasu upłynie, a traumy zamiecione pod dywan nie znikają - wciąż się o nie potykamy. eksperymentalny sygnał zła wysyłany stale z drugiej strony już mnie nie zaskakuje, choć wciąż przyglądam się temu przedstawieniu ze zdziwieniem: to nieprawdopodobne - a jednak. a jednak można być tak bezrefleksyjnie zaciętym w złości, można w głupocie i arogancji niszczyć wszystko, co piękne - poczynając od własnych dzieci. można, chcąc odegrać się na matce, walić na oślep w dzieci... i całe szczęście, że mamy wokół tylu wspaniałych ludzi, którzy chcą pomóc i pomagają.
po drodze przeszły jak huragam szóste urodziny józia i czwarte urodziny julka. syneczki rosną jak na chemicznym spulchniaczu i gumie arabskiej razem wziętych. tłuką się, bawią wspólnie, znowu tłuką, ciągają za krótkie fryzurki i żyć bez siebie nie mogą. kiedy w skupieniu oglądają bajkę, niepostrzeżenie i jakby nigdy nic opierają się o siebie nawzajem ramionkami i grzeją jak wilczki w jamie. jeśli zasną w jednym łóżku, to opleceni nawzajem nogami.
pozorną sielankę przerywa nam szara rzeczywistość, przypominając bezlitośnie, że do końca wszystkich procesów jeszcze sporo czasu upłynie, a traumy zamiecione pod dywan nie znikają - wciąż się o nie potykamy. eksperymentalny sygnał zła wysyłany stale z drugiej strony już mnie nie zaskakuje, choć wciąż przyglądam się temu przedstawieniu ze zdziwieniem: to nieprawdopodobne - a jednak. a jednak można być tak bezrefleksyjnie zaciętym w złości, można w głupocie i arogancji niszczyć wszystko, co piękne - poczynając od własnych dzieci. można, chcąc odegrać się na matce, walić na oślep w dzieci... i całe szczęście, że mamy wokół tylu wspaniałych ludzi, którzy chcą pomóc i pomagają.
Subskrybuj:
Posty (Atom)