ostatnio mańkowi udało się zupełnie niechcący, a wręcz wbrew
swojej woli, ująć głębię duszy luzytańskiej w jednej zgrabnej frazie: od
sanktuarium do kurnika. co prawda chodziło mu o trasę, jaką józio zjeżdża na
deskorolce (od minikapliczki na jednym krańcu naszej działki, do kurnika na
drugim jej krańcu, po chodniczku, który idzie wzdłuż lekkiej pochyłości terenu
i pozwala niebezpiecznie się rozpędzić – na szczęście kask i ochraniacze
zakładane są obowiązkowo, a hamowanie też już ćwiczyli) – ale tak mnie tym
ujął, że śmiałam się kolejne 10 minut. nikt za bardzo nie rozumiał, z czego się
tak śmiałam, a to dlatego, że pomiędzy świętą inkwizycją i kurzym gównem brak
jest miejsca na wysublimowane poczucie humoru.
w rodzinnym albumie
fotografii jest takie jedno charakterystyczne zdjęcie z fatimy: ja w ciemnych
okularach, które wtedy rzadko zdejmowałam, bo mi wkurwem z oczu patrzyło, z
wózkiem (julek miał wtedy 5 miesięcy), józio z niepewną minką usadzony na
balustradce przed ołtarzem głównym i j-lo, na klęczkach przy tejże balustradce,
z palcami splecionymi do modlitwy, a z miną taką, jakby ją przyłapano na czymś
wielce nieprzyzwoitym – zapewne modliła się żarliwie o nasz rychły rozwód.
minęło kolejne półtora roku, a rozwodu ani widu, ani słychu.
wobec tak ewidentnego braku zrozumienia u niebios, j-lo chyba dała w tym roku
za wygraną, bo całe wakacje minęły mi bardzo spokojnie. po raz pierwszy od
pięciu lat. żadnej awantury, żadnych histerycznych scen, żadengo dramatycznego
grożenia zawałem serca. jak nie ona!
cisza i spokój.
dla równowagi kłócimy się z mańkiem raz na tydzień, bez
większego zaangażowania, raczej żeby nie wyjść z wprawy – ale tym razem j-lo
się do naszych kłótni nie włącza, więc gdy tylko wybrzmi echo po ostatnim
krzyku, wszystko wraca do normy. wczoraj maniek zrobił mi awanturę o kurzące
się od dwóch lat w salonie gazety, które wywaliłam bez pytania. bo tam były
dwie, które były mu potrzebne. ukryte w tajnym schownku między katalogami ikei
2010/2011 i gazetkami telewizyjnymi z okresu listopad 2011-styczeń 2013. nie
odpowiedziałam mu głośno, żeby spierdalał tylko dlatego, że jestem damą, a poza
tym po portugalsku to już tak soczyścienie nie brzmi – odwróciłam się z godnością i
poszłam pod prysznic. dziś nie mogę zapomnieć zapytać go przed wyrzuceniem
śmieci z łazienki – czy moje zużyte podpaski też chce przejrzeć i skatalogować,
czy jednak mogę je wyrzucić. ale może jednak do czegoś się jeszcze mogą
przydać?
mamy dziś gości. w piekarniku piecze się śliczny sernik.
typowy polsko-niemiecki sernik, więc jak wyjmę go z pieca, na pewno troszkę
opadnie, ale za to będzie zupełnie nieportugalski, a o to nam głównie chodziło.
będzie dopiekał się jeszcze około 20 minut, więc mogę spokojnie iść pod
prysznic.
Kociu, co za kardynalny błąd - przecież z mężem (i z terrorystami) się nie dyskutuje.
OdpowiedzUsuń...jako rzecze towarzysz Mao.
Muszę powiedzieć, że wszyscy skutecznie obrzydzają mi błogosławiony stan małżeński. Dlatego powoli dochodzę do wniosku, że wasza trójca już wyrobiła normę, więc ja wezmę sobie od tego wolne, ooooohsiohsiohsio.