piszę sobie dzielnie trzecią z czterech semestralnych prac zaliczeniowych. czytam, szukam, myślę. jako że pedagogika to żyzne pole, temat sobie wybrałam z pogranicza praw człowieka, obywatelstwa i uczestnictwa vs. wykluczenia w różnorakich kontekstach. a życie samo sypie przykładami :-)
otóż zaszłam, nomen omen, dziś sobie do punktu ksero oddać książkę do spiracenia (nikt tu nie rozrywa szat nad prawami autorskimi, a czasem trafi się dobra książka, której w obiegu już nie ma, w necie nie znajduję, a warto mieć do późniejszych konsultacji). tym razem obsługuje mnie inna pani niż zwykle - bierze ode mnie książkę, zapisuje na karteczce, jak ma być skserowana i jak oprawiona, a potem - kiedy zwyczajowo chcę jej podać moje imię do odbioru książki - stwierdza, że lepiej nie, bo to na pewno imię zagraniczne.
hę? że co, że nie zapisze mojego imienia, bo jest zagraniczne?
w pierwszej chwili nie zrozumiałąm, o co jej chodzi, potem zaczęłam się śmiać - bo co, jak nie chce zapisać zagranicznego imienia, to może niech mi lepiej nada numerek? były już takie pomysły, ale o tym nie uczą zbyt intensywnie w portugalskiej szkole. w końcu podałam jej moje stare, biblijne, hebrajskie imię i pani odetchnęła z ulgą: ach, w końcu nie takie zagraniczne to imię, całkiem portugalskie.
tak, portugalskie. biblię też pisali portugalczycy. i arkę noego - zagorzałęgo fana benfiki - też budowali, w końcu te tradycje żeglarskie nie wzięły się ot tak znikąd.
to tak jak sympatyczny pan w banku parę tygodni temu, widząc ze mną mojego blondwłosego niebieskookiego józia, zwrócił się do niego z uśmiechem: jesteś stuprocentowym portugalczykiem, prawda?
a ja na to: nie, gwoli ścisłości mój syn jest portugalczykiem w 33,33%, bo jeśli dzielić, to po równo. albo posiada nadmiar obywatelstw, bo aż 300%.
jakby się tak porządniej zastanowić, to takich sytuacji zdarzają nam się setki w skali roku. zazwyczaj są to przypadki motywowane życzliwą, acz bezbrzeżną ignorancją, co nie zmienia faktu, że ja - matka z dumnie używanym obcym akcentem - i oni - moi synowie o niekoniecznie południowej urodzie, za to z bezbłędnym akcentem lokalnym i takoż lokalnym nazwiskiem - jesteśmy z automatu klasyfikowani jako "obcy". a w gruncie rzeczy rozmówca g... wie na temat tego, co mam wpisane w dowodzie i jaki jest mój status.
oraz - jak wywodzę z moich ostatnich lektur, obywatelstwo i uczestnictwo nie sprowadza się do prawa do głosowania w wyborach prezydenckich czy parlamentarnych, a posiadanie praw wyborczych nie oznacza wolności od innych form wykluczenia, dyskryminacji i ograniczania w praktyce praw obywatelskich całkiem rasowych obywateli :-)
takoż i nie przejmuję się za bardzo. do prywatnej satysfakcji wystarczy mi to, że moje dzieci mówią w języku matczystym bez krępacji i prywatnie, i w miejscach publicznych, w tym - w szkole, a zagadnięte odpowiadają z dumą: ja umiem mówić po polsku i po portugalsku.