boszszszsz, jak mi ostatnio dobrze. nic mnie nie wyprowadza z równowagi, za wyjątkiem mojej progenitury, ale tu są to wyładowania atmosferyczne krótkotrwałe i zamieniające się po chwili w śmiech.
świadomość upływu czasu, namacalność i nieuchronność końca pewnej ery w moim życiu zawodowym daje mi takiego haja, jakbym jechała od tygodni na jakichś superpsychodelicznych lekach :) chichoczę pod nosem, a czasem śmieję się pełnym głosem, odliczając dni.
jednocześnie z lubością chłonę szczegóły zimowego (w końcu w ciągu dnia dochodzi zaledwie do 30 stopni, więc ostra zima) krajobrazu: ulicznego sprzedawcę gazet dłubiącego melancholijnie w nosie, kandongersów wykonujących swoje śmiercionośne manerwy w ulicznym tłoku, dziewczyny chwiejące się w butach na zbyt wysokich obcasach, rozgadane lub wyjące maluchy odbierane przez rodziców z przedszkola naprzeciwko naszego domu, rybne przekupki, które anonsują się charakterystycznym zaśpiewem o mocy syreny strażackiej (po jakichś trzech latach zorientowałam się, że one wykrzykują na jednym oddechu nazwy kilku ryb - ale i tak połowy z nich nie znam)...
do pracy przychodzę na 7.00, rzadko wychodzę przed 16.00, ale wciąż dobry humor mnie nie opuszcza. bo to jeszcze tylko kilkanaście dni.
moje dzieci wytrzeliły w górę w to lato (europejskie), że hoho! zorientowałam się, robiąc cokwartalny przegląd odzieży i odkładając na bok ogromny stos rzeczy za małych na julka. rzeczy za małe na józia odłożyłam do szafy julka i nagle w szafie józia ukazały się puste półki... musieliśmy mu zakupić praktycznie wszystko, od majtek po buty, bo pod koniec sierpnia w nic już się nie mieścił. rosną nasze dzieci jak jeszcze do zeszłego kwartału dług publiczny portugalii ;)
z negatywnych plusów - odczuwam deficyt ciszy. jedyne naprawdę ciche minuty (bo to nawet nie jest pełna godzina), to moje poranne przygotowywanie się do pracy - bo wtedy szlachta jeszcze smacznie śpi. czekam na weekend, na spokojny sobotni poranek, kiedy to zasiądę do maszyny i dokończę bluzkę, którą mam na warsztacie od dwóch tygodni. a potem zawładnę światem.